DAJEMY SZANSĘ? – Polemika z Prof. Januszem Tazbirem

Polemika z Prof. Januszem Tazbirem – Przewodniczącym Centralnej Komisji ds. Tytułu Naukowego i Stopni Naukowych

(tekst odnaleziony po niemal 15 latach, ale aktualności bynajmniej nie stracił)

W 4 numerze (1997r.) FORUM AKADEMICKIEGO Pan Profesor twierdzi, że Komisja decydentów o tzw. „karierach naukowych” Polaków, której Pan obecnie przewodniczy, daje człowiekowi szanse. Ja te sprawy widzę na szerokim tle patologii polskiego środowiska naukowego i w moim przekonaniu, na ogół „naukowi” decydenci nie dają szans samodzielnym (w normalnym znaczeniu tego slowa) i niezależnym pracownikom nauki, którzy podważają ich „jedynie słuszne” poglądy.

Zgodnie z moją znajomością rzeczy „nauka” polska tak się ma mniej więcej do nauki sensu stricto jak demokracja socjalistyczna do demokracji sensu stricto, i jest to również zasługa Centralnej Komisji ds. Tytułu Naukowego i Stopni Naukowych (dawniej CKK). Rozdzielając swoiste KONCESJE do dożywotniego decydowania o najważniejszych sprawach nauki polskiej (nie mylić z nauką s.s.) dla wąskiej kasty „niezastąpionych” w swej inkwizycyjnej działalności „uczonych”, Centralna Komisja ma ogromny wpływ na stan nauki, zarówno w jej warstwie intelektualnej, jak i moralnej. Namaszczeni przez CK „uczeni”, często naśladując w swych poczynaniach Największego Językoznawcę i jego godnych uczniów (choćby słynnego Trofima Lysenkę), wycinają w pień zagrażających im niepokornych pracowników, u których stwierdzili „nieprawidłowości” w myśleniu i co gorsza w działaniu, zmierzające do podważania ich dożywotnio dominującej pozycji. Następnie „koryfeusze nauki” oszałamiają społeczeństwo roniąc krokodyle łzy nad niekorzystną „luką pokoleniową” w nauce i edukacji.

Stwierdzony fakt postępującego ograniczenia intelektualnego u przedstawicieli kolejnych szczebli kariery „naukowej” trudno mi inaczej zinterpretować jako efekt prowadzonej negatywnej selekcji kadr, która bynajmniej nie kończy się na poziomie „habilitacji”, lecz dotyczy również „profesorów” i członków PAN. Jasne jest, że „profesor”, stanowiący nierzadko finalny efekt negatywnej selekcji kadr, nie jest w stanie ocenić dorobku naukowego pracownika na tle nauki s.s., ani też nie jest w stanie stwierdzić przypadków plagiatów w pracach naukowych. Wyspecjalizowani „profesorowie” są bezradni w wykrywaniu plagiatów na poziomie pracy magisterskiej, a co dopiero na wyższych poziomach. Czasami zresztą nie widzą nic zdrożnego w „plagiatowaniu” prac (czy ich fragmentów), skoro niejednokrotnie sami doszli do szczytów oficjalnej kariery metodami wątpliwej wartości etycznej. Powiem więcej, w moim przekonaniu etyka jest źle widziana w środowiskach „naukowych”. Za etyczne uważa się z reguły takie postępowanie, które służy do utrzymania się dożywotnio na zajmowanych stołkach, czy do obejmowania kolejnych, a za nie-etyczne, takie, co takiemu „rozwojowi” przeszkadza. Projektodawca kodeksu etycznego, który by takie rozumienie etyki naruszał, musi się liczyć, że zostanie wykluczony ze środowiska, z towarzystwa „naukowego” za niegodne postępowanie (służę przykładami). W konkursach na profesorów uniwersytetu często stawia się wymóg nieskazitelnej postawy etycznej. Ale arbitrami są „profesorowie” zasłużeni na polu walki o utrzymanie „jedynie słusznej” interpretacji etyki pracownika nauki.

Twierdzi Pan, że „Istnieje pewien pułap, który wszyscy chcący otrzymać określony stopień czy tytuł naukowy muszą osiągnąć”. Panie Profesorze! Albo ten „pułap” został źle zdefiniowany, albo komisje nie są kompetentne aby go zidentyfikować. Taki nasuwa się wniosek z licznych faktów niezdolności posiadaczy „pułapu” profesora do samodzielnej pracy naukowej i edukacyjnej. Jednocześnie „pułap” ten oznacza często niepospolite wręcz zdolności do podpisywania się pod działalnością tzw. „niesamodzielnych” pracowników, pod działalnością „miernot” nie rokujących żadnej nadziei na osiągnięcie poziomu oficjalnego profesora. Mogę Pana Profesora zapewnić, że „jedynie słuszne” opinie: „zero moralne”, „naukowe”, „edukacyjne” czasami stanowią większy komplement, i w gruncie rzeczy uznanie dla działalności naukowej i edukacyjnej, niż wszelkie oficjalne nadania tytulów „naukowych”. Warto zwrócić uwagę, że „zera edukacyjne”, często nawet po opuszczeniu uczelni, traktowani są przez „popsutych” przez siebie studentów jak profesorowie. „Zera naukowe”, którym w Polsce proponuje się np. rolę „stołkowego” na sponsorowanych przez KBN sympozjach „naukowych” są natomiast zapraszani na międzynarodowe kongresy naukowe, na których prowadzą np. sesje naukowe, są recenzentami prac do czasopism zagranicznych czy recenzentami dorobku naukowego zagranicznych badaczy, konspiracyjnie utrzymują szeroką współpracę międzynarodową. Widać jak daleko światowej nauce do jedynie słusznej „nauki polskiej”, do jedynie słusznych ocen rad „naukowych”, Centralnych Komisji czy zwykłych „koryfeuszy”.

Z mojego doświadczenia uzasadniony jest podział prac na prace doktorskie, habilitacyjne i naukowe. Przy czym jasno należy stwierdzić, że te pierwsze, a często (może nawet częściej też te drugie) rzadko spełniają kryteria prac naukowych. Trzeba je pisać pod recenzentów bo inaczej jako „mierne”, „nie spełniające kryteriów” zostają odrzucane. Wcześniej taka selekcja następuje już na etapie zamierzeń, na etapie starań o granty. Częściej prace nie-doktorskie, nie-habilitacyjne wnoszą coś do nauki s.s. co widać z ich cytowania w literaturze naukowej i ze wściekłej reakcji „profesorów” (w tym członków CK).

Z Pańskiej wypowiedzi wynika, że zdobywanie tytułów to na ogół główny cel w polskim systemie „nauki”. Po uzyskaniu tytułu nie ma po co się starać o dalszy awans. To bardzo dobrze odzwierciedla system „nauki” polskiej (nie mylić z nauką s.s.) której celem nie jest poznawanie prawdy, wnoszenie czegoś do nauki s.s., a tylko zdobywanie tytułów nadawanych przez jakiś organ KONCESYJNY. Trzeba tylko dobrze baczyć, aby jakiś „niepożądany element” takiego tytułu nie dostał, a potem wszystko idzie już gładko. Jednomyślnie, jednogłośnie można wtedy zmieniać nawet fakty (nawet strukturę geologiczną gór!) żeby „udowodnić” to, co chce się udowodnić, a jak się komu nie podoba – to won!, zgodnie z doktryną realizowaną od czasu stanu wojennego w najstarszej polskiej uczelni, która odnawia swoje mury, ale w której odnowienia moralnego i intelektualnego, jak nie widać, tak nie widać.

W placówkach, z nazwy naukowych, organizuje się specjalne posiedzenia rad „naukowych”, na których zapadają wiążące decyzje, że taki to a taki (warchoł, pieniacz, psuj młodzieży) tytułu nigdy nie dostanie i czystość kasty jest utrzymana w należytym stanie. Zresztą i wcześniej podejmowane są skuteczne środki zapobiegawcze pozbawiające niepokornych pracowników, z których kasta panujących „koryfeuszy” osobistych korzyści nie może się spodziewać, dostępu do środków płatniczych rozdzielanych między siebie (np. spektakularne zwycięstwa rodzin KBN-owskich w „konkursach” na granty), do aparatury (np. sprawne komputery mogą służyć do badań pasjansów, ale nie do pracy naukowej! na naukę nie ma bowiem pieniędzy!), możliwości oficjalnych wyjazdów zagranicznych (w tych godnie polską naukę reprezentują pracownicy nie-naukowi, na co KBN chętnie przeznacza środki podatników, bo na naukę nie ma pieniędzy!). Dobrze jest widziane oskarżanie o negatywne oddziaływanie na młodzież pracowników, cieszących się, na swoją zgubę (!), zbyt dużym autorytetem intelektualnym i moralnym wśród studentów. Pracownicy, którzy mimo nie przyznania im środków na badania, nadal badania naukowe kontynuują, i publikują w czasopismach zagranicznych czy ogólnopolskich, a nie w „instytutowych” (czyli do kosza! zgodnie z nakazami zarządców folwarków „naukowych”) muszą się liczyć z oskarżeniami o brak osiągnięć naukowych. Pracownicy, którzy mimo jednomyślnych ustaleń komisji KBN o niekorzystnym wpływie kongresów naukowych na rozwój naukowy człowieka niepokornego, w takich kongresach konspiracyjnie biorą udział, muszą się liczyć ze skazaniem na dożywotnią śmierć naukową i edukacyjną, przynajmniej na terytorium kastowego państwa, w którym zgodnie z wykładnią stanowionego prawa obowiązuje zasada „jeśli prawda jest inna, tym gorzej dla prawdy”. Przenoszenie w stan dożywotniej nieszkodliwości dla nauki i edukacji „profesorów” niszczących niewygodnych pracowników nauki (a jeśli ich nie ma pod reką, to ich zbiory naukowe) o ile mi wiadomo w naszym prawodawstwie nie istnieje. To dobrze tlumaczy naszą zapaść cywilizacyjną i tzw. lukę pokoleniową w nauce i edukacji.

Panie Profesorze! Ja nie mogę w zgodzie z własnym sumieniem nazywać Profesorem nauki, kogoś kto taki tytuł od Pana (Pańskich poprzedników) dostaje (-ł) a nie zezwala na publikowanie pogladów odmiennych od obowiazujących, nie zezwala na finansowanie prac, które podważają (mogą podważyć) jego „jedynie słuszne” opinie, kto fabrykuje fałszywe oskarżenia w celu zniszczenia niewygodnego pracownika. Panie Profesorze! Dla mnie tam się kończy nauka, gdzie kończy się możliwość swobodnego poszukiwania prawdy, swobodnej naukowej dyskusji. Ja mam uzasadnione wątpliwości czy zdobycie tytułu jest celem (czy winno być celem) pracy naukowej. Ja mam pewność, że o tytułach (a przede wszystkim o losach pracowników nauki i nauki) bardzo rzadko decydują w Polsce PROFESOROWIE NAUKI. Pozbawianie ludzi jakichkolwiek szans w oficjalnej nauce tylko dlatego, że Pan Bóg dał im rozum a Matka nauczyła rozumienia słowa pisanego jest hańbą polskiego systemu nauki i edukacji.

(Niżej podpisany jest byłym wykładowcą UJ, byłym pracownikiem PAN, byłym Redaktorem Rocznika Polskiego Towarzystwa Geologicznego, byłym członkiem tego towarzystwa i byłym…byłym… byłym…)

Z poważaniem
Józef Wieczorek

Kraków, 30 czerwca 1997 r.


NAJWYŻSZY CZAS, lipiec 1997 

List do profesora Janusza Tazbira – na trzeźwo

List do profesora Janusza Tazbira – na trzeźwo

(w sprawie uzywania kluczy, na dobre i na zle)

W tekście ‚Wreszcie trzeźwiejemy ‚ ( Tygodnik Przegląd nr 46 18,11.2007) –http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=wywiad&name=273) poruszył Pan wiele interesujących spraw, do których należałoby się odnieść krytycznie, zgodnie z jak najbardziej słusznymi postulatami Pana profesora aby uczyć przede wszystkim krytycyzmu.

Z wielu spraw odniosę się tylko do opinii Pana Profesora „IPN manipuluje historią, a rozliczaniem przeszłości powinny zajmować się uniwersytety’.

Ja historykiem nie jestem, ale historią jako geolog w gruncie rzeczy się zajmuję – co więcej w perspektywie ostatnich 4 miliardów lat, co kontrastuje z okresem czterystu,  czy czterech tysięcy lat jakimi się głównie zajmują historycy. Może to powoduje, że niektóre sprawy widzę inaczej.

Zupełnie nie rozumiem, że Pan jako historyk jest zwolennikiem zamknięcia teczek na lat 50, a jednocześnie zaleca Pan czytanie studentom tekstów źródłowych i zastanawiać się czy tak rzeczywiście mogło być. Nie jest to metodyka badawcza, która by mi trafiała do przekonania. W rekonstrukcjach historii geologicznej Ziemi od czasów Charlesa Lyella posługujemy się zasadą „The present is the key to the past” ( Teraźniejszość jest kluczem do poznania przeszłości) i ta zasada pozwoliła poznać nam setki milionów lat historii Ziemi. Fakt, że często stosowana jest odwrotność tej zasady i poznanie faktów z przeszłości geologicznej ułatwia nam poznanie teraźniejszego stanu Ziemi.

A Pan namawia aby teraźniejszość ostatnich lat zamknąć dla badaczy . To niezrozumiała metodyka. Oczywiście zgodnie z tą metodyką badacze po 50 latach będą mogli się zastanawiać czy tak rzeczywiście mogło być, ale niekoniecznie dowiedzą się jak rzeczywiście było. 50 – letnia luka w dostępie do źródeł może być luką nieodwracalną .

A może by tak skorzystać z metodyki geologicznej ? Teraźniejszości nie zamykamy na klucz, tylko wykorzystujemy ją jako klucz badawczy.

Niestety w historii jest inaczej i ten kto ma klucz do faktów może historią dowolnie manipulować, stąd naukowcy historii  nie traktują jako dziedzine naukowa, tylko raczej polityczną.

Postuluje Pan aby rozliczaniem przeszłości zajmowały się uniwersytety. Chyba tak być powinno, ale jak jest. ?

Same uniwersytety nie chcą się rozliczyć ze swojej przeszłości,  histerycznie reagując na wszelkie zamiary takiego rozliczenia. Wolą teczki zamykać na klucz i pisać historie ku własnej czci i chwale, chowając pod dywany niechwalebne czyny. Tak czynił Wielki Językoznawca i czynią tak jego wielcy uczniowie do dnia dzisiejszego. Smutna to prawda.

Jak niedawną historię badał Pański kolega po fachu – prof. Wyrozumski opisałem w tekściePOWRACAJĄCA FALA ZAKŁAMYWANIA HISTORII http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?id=141

Co za manipulacja, co za kompromitacja ! A brak dezaprobaty ze strony historyków ! Natomiast aprobata ze strony władz uniwersytetu !

Lepiej jak tą niedawną historią zajmuje się IPN i niech rozliczy uniwersytety z zakłamywania przeszłości. Tak będzie lepiej.

Niedobrze by było aby rozliczanie przeszłości kończyło się tak kompromitującymi działaniami, jak te Pańskiego kolegi po historycznym fachu , bo szkoda by było aby historię całkiem wykluczono ze sfery nauki i ze sfery świadomości społecznej .

Z poważaniem

Józef Wieczorek

P.S.
Przeszłości nie powinno się zamykać na klucz, bo „Kto nie szanuje, i nie ceni swej przeszłości, nie jest godzien szacunku teraźniejszości ani prawa do przyszłości (Józef Piłsudski )

http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?id=443

2007-11-13