Plagi polskie

Plagi polskie


Cholera w Sejmie (tekst Łukasza Turskiego – tygodnik Wprost 32 [8 sierpnia 2004 ]http://www.wprost.pl/ar/?O=64288&C=57), dżuma w służbie zdrowia, trąd w pałacu sprawiedliwości oraz w pałacu nauki i edukacji – to tylko część z plag, które spadły na III RP. 
Co gorsza, niektóre plagi utrwalane są ustawowo w ramach przeprowadzanych „reform”, m.in. w prezydenckim projekcie „Prawo o szkolnictwie wyższym”.Z „kwiatków” w tym projekcie można by ułożyć spory pierwszomajowy bukiet dla przystrojenia tego PRL-owskiego skansenu, jaki stanowi system nauki i edukacji w Polsce. Na cale szczęście Sejm jeszcze tego prawa nie uchwalił, a z dwóch ortogonalnych projektów ustawy komisja ma zrobić jeden.

Nie wiadomo, czy wyjdzie z tego projekt pentagonalny, czy heksagonalny, ale jedno jest pewne, że nie wyjdzie z tego żaden projekt, który by uzdrowił polskie szkolnictwo wyższe.

Niedobrze by było, aby ta ustawa była ostatnim tchnieniem konającego Sejmu, czego jednak domagają się rektorzy grożąc czarną procesją. Ten Sejm nie jest w stanie „zdemontować korby do zatrutej akademickiej studni”.

Prof. Turski słusznie proponuje likwidację bubla konstytucyjnego w postaci artykułu o bezpłatnych studiach. Trzeba by jednak stworzyć fundusz stypendialny dla naprawdę chcących się kształcić studentów.

Stypendia na ogół funduje przemysł, lub filantropijni bogacze. W Polsce jednak przemysłu prawie już nie ma, a żadna ustawa nie zmusi naszych milionerów do zmiany orientacji filantropijnej.

Fundusz mógłby powstać z odpisów podatkowych, a także ze środków obecnie księgowanych co prawda po stronie wydatków na naukę, ale marnowanych m.in. w jednostkach badawczo-rozwojowych nie wykazujących ani skłonności do badań, ani rozwoju, czy w wielu bezwartościowych jednostkach PAN-owskich.

Do przeprowadzenia takich zmian potrzebny jest jednak Sejm bardziej zatroskany o losy kraju, niż o swoje własne.

Józef Wieczorek, Kraków

(tekst opublikowany w serwisie Nauka w Polsce) –http://nfa.pl/articles.php?id=3

Czy nowa ustawa o szkolnictwie wyższym da nam szanse na wyjście z czwartej ligi ?

Czy nowa ustawa o szkolnictwie wyższym 
da nam szanse na wyjście z czwartej ligi ?
 

Polityka (nr. 40, 2004 – Niższe szkoły wyższe) słusznie zauważyła, że nawet najlepsze polskie uczelnie to światowa czwarta liga jak wynika z rankingu uczelni z całego świata. Co prawda nie wszyscy się z tym zgadzają, twierdząc, że to kryteria przyjęte w rankingu nas krzywdzą. Niewątpliwie gdyby w rankingu światowym, podobnie jak w naszych rodzimych rankingach, i w kryteriach stosowanych przez Państwową Komisję Akredytacyjną, brano przede wszystkim pod uwagę liczbę profesorów (najlepiej belwederskich) i habilitacji bylibyśmy naprawdę wysoko, niewątpliwie na czele pierwszej ligi. Rzecz w tym, że na świecie takie kryteria mało kogo obchodzą, bo celem nauki nie jest zdobywanie tytułów tylko poszerzanie światowej wiedzy a uczelnie winny ją przekazywać studentom i uczyć młodych jak nową wiedzę tworzyć. My w tym jesteśmy słabi, bo jesteśmy nastawieni głównie na zdobywanie tytułów niezależnych często od poziomu wiedzy i produkcję mało wartych dyplomów. Mamy wielu ‚sklonowanych’ profesorów pracujących na wielu etatach w bardzo licznych uczelniach, ale na ogól bardzo słabo znanych, lub nie znanych w nauce światowej. Chlubne wyjątki tylko potwierdzają regułę. 

Niestety obecny system nauki i edukacji w Polsce jest dość osobliwy i nie zanosi się na to aby został zmieniony. Preferowany tzw. prezydencki (zwany też rektorskim) projekt ustawy o szkolnictwie wyższym utrwala ten anachroniczny, finansowo marnotrawny i mało wydajny system nauki polskiej. Konkurencyjny projekt poselski jest otwarty na najbardziej wydajny system anglosaski, gdzie nie ma habilitacji a są otwarte konkursy (a nie fikcyjne jak u nas) na stanowiska uczelniane. Niestety projekt poselski zakłada zbytnią stabilizację kadry co nie jest zgodne z duchem systemu anglosaskiego i co prowadzi do wielu patologii. Wzorcowa obecnie kariera to od studenta do rektora na jednej uczelni. Ponad 50-letnie przebywanie na tej samej uczelni to powód do chwały i nagrodę z okazji inauguracji kolejnego roku akademickiego. Natomiast mobilność kadry naukowej jest w naszym systemie źle widziana. Chów wsobny (wychowywanie swoich dla siebie) jest dominującym sposobem rekrutacji kadry akademickiej. Trzymający władzę w nauce jak ognia boją się wprowadzenia oceny dorobku przez międzynarodowe gremia, co jest niemal standardem nie tylko w pierwszej, ale nawet w drugiej czy trzeciej lidze. Z kolei polski doktor, dla którego nie ma miejsca na czwartoligowej polskiej uczelni, może być członkiem międzynarodowego jury dla oceny zagranicznego badacza. Polskiego badacza mogą natomiast oceniać tylko sami swoi, z tytułami, chociaż często bez znajomości ocenianej rzeczy. Niestety projekty ustawy nie przewidują zmian tego patologicznego systemu. 

Dlaczego stanowiska profesorskie nie mogą być obejmowane przez nie-swoich doktorów mających międzynarodowy dorobek i autentyczne osiągnięcia edukacyjne ? Po co utrzymywać osobliwy tytuł profesora ‚belwederskiego’ nadawanego przez Prezydenta skoro nie ma profesorów ‚białodomowych’, ‚elizejskich’, ani nawet ‚hradczańskich ? 
Niestety w Polsce tytuły mają znaczenie sakralne, czego nawet akcesja do Unii nie jest w stanie zmienić. Zanosi się na to, że możemy mieć nową ustawę, ale w starych szatach, bez ustawienia’ spraw najważniejszych – systemowych, czyli m.in. modelu kariery naukowej, tak osobliwego w Polsce. W tych sprawach stracono już 15 lat i możemy stracić 15, a nawet więcej następnych, tracąc jednocześnie tysiące, czy nawet setki tysięcy młodych, kreatywnych ludzi, dla których w Polsce, w nauce nie będzie miejsca. Nie będzie też sensu powrotu dla wielu Polaków aktywnie pracujących naukowo za granicami kraju.

Jeden ze współtwórców prezydenckiego projektu ustawy – Rektor UJ, Prof. Ziejka – ostatnio wyraził publicznie (DEBATA, TV) nadzieję, że zgodnie z nową ustawą będzie mógł zatrudniać nie-habilitowanych profesorów zagranicznych – bo tam nie ma habilitacji. Habilitacja będzie natomiast obowiązkowa dla Polaków zgodnie z tym projektem. Jak ktoś będzie Polakiem to nie będzie mógł być profesorem na polskiej uczelni bez habilitacji. Chyba to jest jawna dyskryminacja Polaków niezgodna z Konstytucją. Może prowadzić do ucieczki Polaków do innych krajów, gdzie nie ma habilitacji lub do wynarodowienia naukowców polskich, którzy będą przyjmować obywatelstwo innych krajów, aby mieć możliwość zatrudnienia na polskiej uczelni bez habilitacji. Polak – nie-habilitowany profesor Uniwersytetu w Cambridge (pierwsza liga światowa) nie będzie miał po co wracać do Polski, bo co najwyżej mógłby być zatrudniony na etacie adiunkta na uczelni z czwartej ligi światowej. Taki jest kuriozalny system nauki w Polsce i tak ma pozostać zgodnie z prezydenckim projektem ustawy. Jesteśmy w Unii, ale tak jak w Unii długo jeszcze u nas ma nie być. Rektor UMK, Prof. Kopcewicz ostatnio argumentował w Senacie, że i u nas za dwieście lat sytuacja będzie inna’. Ale taka perspektywa może mieć istotne znaczenie co najwyżej dla rozwoju badań nad hibernacją, ale naukowcy z innych dziedzin raczej na spełnienie tych obietnic nie będą czekac. 

Projekt prezydencki dobrze reprezentuje interesy korporacji profesorskiej (rektorskiej), która ten projekt przygotowała, ale chyba nie jest podyktowany troską o dobro kraju. Rektorzy zdają sobie sprawę z tego, że tą ustawę dobrze zabezpieczającą ich interesy może uchwalić tylko ten upadający już Sejm. Rektor UJ, Franciszek Ziejka mówił ostatnio „Jeśli przetrwa ten Sejm, to jest szansa na to, aby ustawa o szkolnictwie wyższym była uchwalona w tej kadencji sejmowej” (tekst ‚Dwie propozycje’, Dziennik Polski – 14-09-2004) Jest bowiem oczywiste, że nie byłoby już takiej szansy gdyby powołano nowy, mający większe poparcie społeczne i bardziej zatroskany o losy kraju Sejm. 

Projekt ustawy o szkolnictwie wyższym to kolejny bubel i jasne jest że jak przejdzie w tym sejmie to trzeba go skierować do Trybunału Konstytucyjnego albo Europejskiego. Ale po co to taki projekt w ogóle dawać do Sejmu ? 

Dlaczego nie przyjąć systemu, który sprawdził się w krajach mających uczelnie w pierwszej lidze ? Trzymanie się kurczowo systemu czwartoligowego, może spowodować, że i z tej ligi możemy niedługo spaść, bo inne kraje europejskie starają się zmienić aby nawiązać konkurencję z najlepszymi. 

Józef Wieczorek 

autor jest inicjatorem Niezależnego Stowarzyszenia na Rzecz Nauki i Edukacji 

Fragmenty tekstu zostały opublikowane na łamach Polityki nr 44,2004 

http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?id=9

2004-11-20

Ustawa o szkolnictwie wyższym – czy kolejny bubel legislacyjny jest naprawdę pożądany?

Ustawa o szkolnictwie wyższym – 
czy kolejny bubel legislacyjny jest naprawdę pożądany? 

Obecny Sejm mający znikome poparcie społeczne, właściwie już na ‚łożu śmierci’, produkuje coraz to nowe buble legislacyjne, które podlegają kolejnym nowelizacjom, także niekiedy naruszającym prawo i kierowanym do Trybunału Konstytucyjnego. W Sejmie tym znajduje się projekt ‚Prawo o szkolnictwie wyższym’, a właściwie 2 projekty – prezydencki i poselski, które po pierwszym czytaniu zostały przekazane do specjalnej komisji, aby z nich przygotowała jeden. 
Niestety nie ma woli politycznej, aby doszło do opracowania ustawy, która by zmieniła system nauki i edukacji w Polsce stanowiący obecnie skansen PRL-u. Tworzone są ustawy cząstkowe: ustawa o tytułach i stopniach naukowych – ostatnio znowelizowana, ustawa o finansowaniu nauki i wspomniane – prawo o szkolnictwie wyższym. Niestety te ustawy nie zmieniają zasadniczo ustroju nauki, tak osobliwego i bardzo odbiegającego od najbardziej efektywnego systemu anglosaskiego. 
Zdumiewające jest, że rektorzy uczelni chwytają się tego sejmu jak tonący brzytwy domagając się uchwalenia ustawy, grożąc procesją jakby do tego nie doszło. Zdają chyba sobie sprawę, że żaden sejm o lepszej kondycji moralnej i intelektualnej na uchwalenie takiej ustawy się nie zdobędzie. 

Dwie propozycje 

Rektor UJ – Franciszek Ziejka w artykule „Dwie propozycje” (Dziennik Polski – 14-09-2004) dyskredytuje projekt poselski zachwalając prezydencki. 
Dyskusje na temat projektów nowej ustawy toczą się nie tyle w mediach drukowanych, co głównie w Internecie m.in. na stronach
http://www.solidarnosc.org.pl/~ksn/ 
http://www.naukowcy.republika.pl/ 
http://www.psrp.org.pl/?sub=aktualnosci&sec=rozne 
http://forum.gazeta.pl/forum/71,1.html?f=32 
a także w parlamencie – http://orka.sejm.gov.pl/Biuletyn.nsf 
Podstawowe różnice między obu projektami to – petryfikacja obecnego systemu nauki i edukacji w projekcie prezydenckim (rektorskim) i wola jego zmiany w poselskim, niestety zbyt kompromisowym i niedopracowanym. 
Projekt poselski wymusza niejako zmiany w całym systemie nauki, bo proponuje inny model kariery akademickiej wzorowany na modelu anglosaskim – niestety nie do końca, bo zachowuje kuriozalny w skali światowej tytuł profesora belwederskiego (czy raczej obecnie „namiestnikowskiego”) i niestety idzie zbyt daleko odnośnie stabilizacji kadry, co nie da się pogodzić z duchem systemu anglosaskiego. Tym niemniej po wprowadzeniu koniecznych zmian ten projekt byłby bliższy modelowi preferowanemu coraz szerzej w krajach unijnych, gdy natomiast projekt prezydencki (rektorski) bliższy jest systemowi obowiązującemu w krajach komunistycznych czy post-komunistycznych (np. w Białorusi, Mołdawii czy na Kubie). 
Jesteśmy już w Unii, ale nie w nauce i edukacji. Niektórzy rektorzy zapewniają co prawda, że za 200 lat będzie jednak lepiej, ale kto będzie czekał na osiągnięcie takiego matuzalemowego wieku? Młodzi na wszelki wypadek opuszczają kraj nie czekając na spełnienie takich wątpliwych obietnic rektorskich. 
Rektorzy wprowadzają w błąd społeczeństwo twierdząc, że ich projekt spełnia wymogi unijne w przeciwieństwie do projektu poselskiego. Jest całkiem inaczej! 

Polemika z tezami Rektora UJ 

Rektor Ziejka bardzo słusznie zauważa, że „rocznie przybywa nam około 5 tys. doktorów rocznie. Musi istnieć sposób ich weryfikacji, zanim przejmą opiekę nad innymi pracownikami naukowymi.” Niestety obecny i proponowany do utrwalania w projekcie prezydenckim system weryfikacji się nie sprawdza. 
Najlepszym sposobem tej weryfikacji byłyby otwarte, rzeczywiste konkursy na obsadę stanowisk z udziałem weryfikatorów zagranicznych. Obecny system lipnych konkursów – dla swoich – w ramach stosowanego chowu wsobnego niczego nie weryfikuje pozytywnie (wyjątki tylko potwierdzają regułę). Przy obecnym sposobie weryfikacji ktoś, kto uformował wielu pracowników naukowych nie ma szans na zatrudnienie w uczelni – zbyt duży kontrast z pozytywnie zweryfikowanymi, którzy i pracy magisterskiej nie potrafią poprowadzić, ani plagiatu wykryć. 
Weryfikacja merytoryczna winna się zaczynać na szczeblu przyjęć na studia (a nawet wcześniej) i winna dotyczyć także osób zatrudnianych na stanowiskach profesorów. Profesor to winno być stanowisko dla aktywnych naukowo i dobrych edukacyjnie nauczycieli akademickich, a nie dożywotni tytuł stanowiący coś w rodzaju dożywotniego immunitetu. 
Rektor Ziejka polemizuje ze zwolennikami zmiany systemu nauki: „Twierdzenie o tym, że habilitacja ogranicza rozwój naukowy jest absolutnie nieprawdziwe, bo młody człowiek rozwija się przygotowując określoną rozprawę”. 
Jednakże rozwój najlepiej widać po dobrych publikacjach w dobrych czasopismach i po efektach edukacyjnych. Habilitacje, które są publikowane często w makulaturowych pismach instytutowych większego znaczenia dla rozwoju nauki nie mają i nie świadczą o rozwoju młodego człowieka. Działalność naukowa jest na ogół zespołowa a w naszym systemie wymaga się natomiast działań indywidualnych, co ogranicza rozwój nauki. Jaki jest dystans do świata pracującego zespołowo – każdy widzi. 
Rektor Ziejka słusznie twierdzi – „Konkurencja jest wpisana w ten zawód. Osoby, które się nie sprawdzą, muszą odejść.” Tak być powinno, ale niestety jest inaczej. Osoby, które się nie sprawdzają w nauce i edukacji – nie odchodzą, tylko mają zapewnione dożywotnie posady bez kontroli, bez pozytywnych działań na rzecz nauki i edukacji. Odchodzą ci, którzy zagrażają dożywotnim profesorom, często nieaktywnym na polu nauki a bardzo aktywnym na polu wykańczania potencjalnych konkurentów. W obecnym systemie największą wartością nauczyciela akademickiego jest jego lojalność w stosunku do trzymających władzę w nauce. Najlepiej to zilustruje fragment z genialnego „Cesarza” Ryszarda Kapuścińskiego „Była to może najwybitniejsza indywidualność w elicie, człowiek godzien najwyższych zaszczytów i stanowiska. Cóż z tego, kiedy – jak wspomniałem – łaskawy pan nigdy nie kierował się zasadą zdolności, tylko zawsze i wyłącznie zasadą lojalności”. To się czyta tak jakby to był opis tego, co się dzieje w nauce polskiej. 

Rektor Ziejka martwi się postulatami projektu poselskiego: „Bo jak się ma rozwijać nauka, jeśli trudno będzie zwolnić słabego pracownika”. 
Otóż, słabi pracownicy zgodnie z projektem poselskim nie byliby zatrudniani na uczelniach, bo o przyjmowaniu pracowników decydowałyby otwarte, a nie fikcyjne jak obecnie konkursy oraz dorobek naukowy. 
Obecny stan rzeczy jasno wskazuje, że rektorzy nie mają nawet zamiaru zwalniać słabych pracowników, szczególnie wtedy, jeśli ci mają tytuły profesorskie przynoszące uczelni dużo punktów akredytacyjnych, natomiast nie mają trudności w zwalnianiu, nawet z naruszaniem elementarnych praw człowieka, dobrych pracowników – wychowawców wielu pracowników naukowych. Jak się ma rozwijać nauka skoro rozwijających naukę rektorzy nie chcą widzieć w swoich murach! 
Według rektora Ziejki – „Autorzy poselskiego projektu mówią, że trzeba równać do Ameryki, gdzie nie ma habilitacji, ale z drugiej strony nie chcą wiedzieć, że w Ameryce nie wolno pracować na dwóch uczelniach.” To wprowadzanie w błąd czytelnika. Właśnie oba projekty i prezydencki i poselski zakładają możliwość pracy na 2 etatach i to jest negatywna strona obu tych projektów! Najwyższy czas skończyć z tym procederem wieloetatowości profesorskiej (nierzadko fikcyjnej) szczególnie bulwersującej w sytuacji silnego bezrobocia dotykającego także doktorów. 
Rektor Ziejka obawia się, że w przypadku likwidacji habilitacji „Każda uczelnia mogłaby wówczas mnożyć profesorów, ale czy każdy profesor byłby mądry…” jakby nie zauważając, że przy obecnej weryfikacji kadr nie każdy profesor jest mądry. Widocznie ta weryfikacja jest wysoce niedoskonała. Ostatnio jeden z profesorów wypowiadał się, że proporcjonalnie ilość kretynów wśród profesorów nie jest mniejsza niż w innych zawodach. Widać obecny system źle działa skoro tak jest, i widać to gołym okiem. Petryfikacja tego stanu rzeczy nie poprawi proporcji mądrych profesorów wśród głupich. 
Rektor Ziejka obawia się także, że „komitety zakładowe określonego związku zawodowego będą decydowały o tym, komu dać profesurę a komu nie” ale jakby zapomina, że przecież wielu obecnych profesorów zostało „przepuszczonych” przez komitety zakładowe PZPR, które decydowały komu dać profesurę, a komu nie. Panu Rektorowi jakby to nie przeszkadzało. Straszy tym, czego i tak nie będzie, a aprobuje to co jest, mimo że być nie powinno. W nauce i edukacji żadnej pozytywnej weryfikacji nie było. Nadal dominuje selekcja negatywna. 
Rektor Ziejka twierdzi, że „Chodzi o stworzenie normalnego rynku edukacyjnego.” Niestety projekt prezydencki tego nie zapewnia. Obecnie zgodnie z ustawą o szkolnictwie wyższym (a w każdym razie ze stosowaną jej wykładnią) nawet kryminaliści mogą zakładać szkoły wyższe (http://kiosk.onet.pl/art.asp?DB=162&ITEM=1189077&KAT=241, Trybuna Sląska 17.09.2004), i nawet ministerstwo edukacji nie jest przekonane czy nowa ustawa taką możliwość wykluczy. Ziejka twierdzi „Chodzi po prostu o inne pojęcie rozumienia zawodu nauczyciela akademickiego. To nie jest zawód zwyczajny, to jest powołanie”. Niewątpliwie, jeśli zawód może być wykonywany nawet przez kryminalistów – to nie jest to zwykły zawód. Do takiego zawodu trzeba mieć autentyczne powołanie! 
Czy to jest normalny rynek edukacyjny? Okazuje się, że ci, którzy mieli wysokie osiągnięcia edukacyjne, najwyższe oceny od studentów i wychowanków negatywnie wpływali na młodzież akademicką i pracować na uczelniach nie mogą, ale kryminaliści takiego negatywnego wpływu nie mają i mogą nawet szkoły zakładać. Czy to jest normalne? 
Polska winna być normalnym europejskim krajem, państwem prawa. Niestety tak nie jest, szczególnie w sferze nauki i edukacji. Jeśli zostanie przyjęty w zasadniczej części prezydencki projekt ustawy to długo w tych sferach normalnie nie będzie. Kolejny bubel legislacyjny jest naprawdę pożądany tylko przez rektorów. Młodzi woleliby zmianę systemu nauki i edukacji w Polsce, aby było normalnie i żeby mogli się realizować w swoim kraju, zamiast opuszczać go nieraz na zawsze, bo nie ma do czego wracać. Ustawy tak przyjazne nawet dla kryminalistów są bardzo nieprzyjazne dla uprawiających naukę a tak nie powinno pozostać na wieki. 

Józef Wieczorek 
(autor jest inicjatorem Niezależnego Stowarzyszenia na Rzecz Nauki i Edukacji) 

Tekstu nie przyjęła redakcja Dziennika Polskiego. 
Jak widać żadnej polemiki z twórcami i zwolennikami projektu prezydenckiego w środowisku akademickim być nie może. W nauce zamiast koniecznego nieposłuszeństwa w myśleniu obowiązuje obecnie lojalność w stosunku do trzymających władzę. 

Tekst opublikowano w Niezależnym Magazynie Publicystów – Kontrateksty 

http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?id=10

2004-11-20

TYTUŁY ZE WSCHODU

TYTUŁY ZE WSCHODU
– kilka refleksji niezależnego badacza o nauce polskiej

Pan Jerzy Sadecki w Rzeczpospolitej z dnia 16 grudnia 2000 (zobacz tutaj) przedstawił jak można omijać zgodnie z prawem polskie instytucje w celu otrzymania stopnia dr habilitowanego. Stosowanie takich procedur podobno jest dość pospolite w małych uczelniach, a raczej nie dotyczy uczelni renomowanych. W tych nie robi się habilitacji za granicą, tylko u siebie.

Korzyść z ‚importu’ tytułów mają uczelnie, bo otrzymują nowego tzw. samodzielnego pracownika i ich pozycja rośnie, zgodnie z kryteriami oceny placówek. Mają z tego korzyść także uczelnie wschodnie, bo na robieniu u nich habilitacji mogą zarobić nawet 2000 dolarów, co np. dla uczelni białoruskich nie jest bez znaczenia. Obopólna korzyść. Więc nad czym tu rozpaczać?

Takie praktyki są zresztą zgodne z prawem dotyczącym tzw. nauki polskiej kompatybilnej od wielu lat z nauką radziecką. Obie siostrzane nauki słusznie wyodrębniane są od nauki sensu stricto, tak jak kiedyś słusznie i uczciwie wyodrębniano demokrację socjalistyczną od demokracji sensu stricto. Demokracja socjalistyczna nie była przecież kompatybilna z demokracją s.s., tak jak nauka polska nie jest kompatybilna z nauką s.s. uprawianą np. w USA a jest kompatybilna z nauką radziecką (i jej córami z demoludów). Polscy naukowcy w sposób zasadny wyjeżdżają na wschód po tytuły, bo nie ma sensu wyjeżdżać w tym celu do USA, bo tam habilitacji się nie robi. Tam się robi naukę, naukę sensu stricto.

Autor zdaje się rozpaczać, że niektórzy pracownicy małych uczelni omijają sito polskich komisji kwalifikacyjnych, które mają za zadanie utrzymywać odpowiedni poziom nauki polskiej. Problem leży jednak w tym, że te komisje zapewniają być może odpowiedni poziom nauki polskiej, ale nie zapewniają odpowiedniego poziomu nauki w Polsce w relacji do nauki s.s. Bo i nie mogą. Poziom tych komisji jest przecież zgodny ze standardami nauki polskiej a nie nauki s.s. Niżej podpisany w końcu lat 70-tych i i w latach 80-tych, kiedy zgodnie z niepodważalnymi opiniami anonimowych komisji dbających o odpowiedni poziom nauczania w renomowanych uczelniach polskich ‚negatywnie oddziaływał na młodzież akademicką’, stawiał dwóje studentom, którzy zbyt dobrze przyswajali sobie nauki członków CKK. No cóż, jeśli chce się przestrzegać poziomu nauki s.s nie można było opierać się na koryfeuszach nauki polskiej. Nic się w tym zakresie nie zmieniło. Ktoś kto nie podziela poglądów członków CKK czy jej następczyni Centralnej Komisji do spraw Tytułu Naukowego i Stopni Naukowych, reglamentującej rozdawanie stopni i tytułów, nie ma szans na oficjalne awanse tytularne w Polsce. Niezależny, nieprawomyślny naukowiec, nie ma już szans na szczeblu Rad Naukowych renomowanych uczelni, które same organizują zebrania i zbierają podpisy, że taki to a taki nigdy habilitacji mieć nie będzie, oczywiście bez jakiegokolwiek uzasadnienia merytorycznego. Zgodnie z naszym ustawodawstwem renomowane uczelnie realizują szczytne założenia nie do końca upadłego systemu: CAŁA WŁADZA W RĘCE RAD (para) naukowych. Oczywiście argumenty merytoryczne są w takich przypadkach zbędne, bo żeby takie mieć trzeba się trochę znać na nauce. A na to nie każdego stać. Władze uczelni dbają przy tym aby nazwiska członków takich Rad Naukowych nigdy nie zostały ujawnione, a zesłani na banicję delikwenci nigdy na uczelni nie mieli co szukać.

Czynniki pozamerytoryczne tradycyjnie są decydujące w praktyce awansów w nauce polskiej. Ktoś kto naraził się niezależnymi poglądami, kto nie uzgodnił treści swoich prac z potencjalnymi recenzentami, jak nakazują ‚dobre obyczaje’, kto nie chce pisać ku czci i chwale decydentów nauki polskiej, na tytuły nie ma co liczyć. Szczególnie jeśli nie chce w tym celu jechać na wschód. To samo dotyczy środków płatniczych na prowadzenie badań, których dystrybucją w nauce polskiej zajmuje się KBN. Zgodnie z odpowiednimi (raczej nieodpowiednimi) ustawami członkowie Komisji ‚grantowych’ przydzielają je często sobie lub swoim bliskim, co zgodnie z realizowanym właśnie programem przeciw korupcji winno być zwane właśnie korupcją, ale zgodnie z nomenklaturą KBN jest to wygrywanie konkursów przez najlepszych z najlepszych. Naukowcy prezentujący odmienne poglądy naukowe i etyczne od obowiązujących w KBN na wygrywanie grantów nie mają co liczyć. Oczywiście nie mając pieniędzy na badania nie mają co liczyć na awanse w nauce polskiej tym bardziej, że naukowe prace hobbystycznie publikowane w zagranicznych czasopismach nie liczą się w nauce polskiej. Nie znajdują uznania oficjalnych ciał zajmujących się dystrybucją pieniędzy podatnika i dystrybucją tytułów (między siebie i między bliskich). Prywatnym uczonym można sobie być, ale na własny koszt. Nie można nawet mieć poczucia własnej wartości, bo to bardzo boli skundlonych decydentów nauki polskiej.

KBN ma również ustawy żeby nie musiał się tłumaczyć na co pieniądze wydatkuje. Mimo, że w Sejmie przygotowuje się ustawy o dostępie do informacji, informacje o rezultatach grantów nie są dostępne podatnikowi. Można sądzić, że ich nie ma, skoro KBN ich dokumentacji nie prowadzi i w dostępnych informatorach nie można ich znaleźć. Polski podatnik nie ma takich problemów z zapoznaniem się z rezultatami projektów badaczy zachodnich na realizację których nie płacił nic. W Polsce podatnik, który płaci na badania, nie ma często żadnych szans aby zapoznać się z ich rezultatami. Odsyłanie podatnika do kierowników projektów, jak to robi KBN, z zapytaniem czy jako ‚najlepszy z najlepszych’ czegoś istotnego, uzasadniającego wydawanie publicznego grosza, gdzieś nie opublikował, jest po prostu aroganckie.

Obecne ustawy o nauce polskiej powodują, że tzw. samodzielny pracownik jest w Polsce na wagę złota. Aby placówka była lepiej notowana i zarazem lepiej finansowana musi mieć jak najwięcej ‚samodzielnych pracowników’ (tzn. pracowników samodzielnie zapisujących na swoje konto nie zawsze im znane prace taniej siły roboczej). Niektórzy ‚samodzielni’ zatrudniani są zatem na wielu etatach. Nie trzeba dla nich nawet gabinetów, wystarczy ich obecność na liście płac i w ciałach kolegialnych. Taka fikcja jest w nauce polskiej normalna. Rzecz w tym, że posiadacze tytułów nie zawsze są samodzielni w badaniach i edukacji, a często posiadają wyraźnie mniej wartościowy dorobek od tzw. niesamodzielnych, ale za to niezależnych pracowników. Tzw. samodzielny pracownik na ogół nie ma interesu aby usamodzielnić niesamodzielnego a niezależnego pracownika. Zyskiwałby wówczas konkurenta. Samodzielni mają natomiast interes aby nikt ich nie mógł zastąpić. Wtedy mają byt zapewniony i mogą lamentować w mediach o powstawaniu luki pokoleniowej, nie zaznaczając oczywiście własnych ‚zasług’ w tym zakresie! Podnoszą krzyk o braku następców i konieczności zwiększania nakładów z kieszeni podatnika na działania księgowane po stronie wydatków na naukę i edukację. Oczywiście bez konieczności rozliczania się na co zostają one wydane.

Media informując niekiedy o patologii nauki czy edukacji przytaczają na ogół przykłady z małych ośrodków, przeciwstawiając je na ogół ośrodkom silnym, gdzie ma być lepiej. Można w to wątpić. Pewne cechy raka toczącego naukę i edukację w Polsce obserwuje się we wszystkich szkołach, które podlegają tym samym ustawom. To, że w tzw. najlepszych uczelniach nie jest najlepiej może świadczyć chociażby Stanowisko Senatu Uniwersytetu Jagiellońskiego w sprawie finansowania szkolnictwa wyższego i nauki przyjęte na posiedzeniu w dniu 24 maja 2000 r. w którym uzasadnia się, że z przyczyn ekonomicznych ‚doszło do niebezpiecznego osłabienia tempa pracy naukowej oraz rozwoju zwłaszcza młodszej kadry naukowej, do obniżenia poziomu nauczania w szkołach wyższych, do nadszarpnięcia więzi kadry nauczającej ze studiującą młodzieżą. W walce o zdobycie środków utrzymania dochodzi do naruszenia akademickich zasad etycznych, ulega obniżeniu prestiż nauczycieli akademickich od asystenta do profesora włšcznie’.

Taka interpretacja przyczyn złej kondycji edukacji i nauki w Polsce jest nieuzasadniona. Władze UJ pominęły w tej interpretacji istotny fakt, iż stojąc na gruncie przestrzegania ‚prawa’ stanu wojennego metodami, których nie musiałyby się wstydzić służby SB, usunęły z uczelni w latach 80-tych niewygodnych nauczycieli akademickich, skazując ich na śmierć naukową i edukacyjną. Pracownikom aktywnym naukowo i najwyżej cenionym przez studentów i młodych pracowników nauki, anonimowe, autonomiczne ciała UJ (i nie tylko UJ) wystawiały negatywne oceny traktując aktywność naukową i bardzo dobrą działalność edukacyjną jako niepożądane na uczelni, dezorganizujące system socjalistycznego kształcenia młodzieży i system działalności badawczej nawiązujący do szczytnych osiągnięć Najwyższego Językoznawcy. Nauczycieli silnie związanych ze studiującą młodzieżą, kształcących nowych, młodych badaczy, oskarżano o negatywne oddziaływanie na młodzież, o jej podburzanie, o naganny poziom etyczny. Dla zatarcia śladów swej haniebnej dla nauki i edukacji działalności czyszczone sš akta uczelni z niewygodnych materiałów, kompromitujących poczynania funkcjonariuszy uczelni. Jednocześnie fabrykowane są jedynie słuszne wyjaśnienia (czytaj: zaciemnienia) zaistniałych zdarzeń, a z rezerw finansowych (mimo braku pieniędzy na badania i edukację !!!), z okazji jubileuszu uczelni wydawane są książkowe pozycje zawierające nieprawdę o działalności placówek UJ.

To bardziej ogólne tło funkcjonowania nauki polskiej może stawiać w innym świetle problem nadawania tytułów przez komisje znad Wisły, czy zza Buga. Problem sam by się rozwiązał gdyby zmienione zostały ustawy utrwalające spuściznę PRL-u. Z tym jest jednak problem. Obecni decydenci na ogół nie są zainteresowani takimi zmianami. Mając w ręku reglamentację tytułów niezbędnych do funkcjonowania nauki polskiej, nie chcą się tego ‚złotego jaja’ pozbywać i argumentują, że poziom by się obniżył. ‚Obniżenie’ się poziomu nauki w Polsce do poziomu nauki s.s. np. w USA, gdzie tytuły mają drugorzędne znaczenie, a z pracami naukowymi, a także z orzeczeniami komisji grantowych można dyskutować, niczego dobrego by dla obecnych decydentów nie wróżył. Monopol na jedynie słuszną naukę wymknąłby się im z rąk. Raz już takie zagrożenie istniało na początku lat 80-tych, kiedy się okazało, że tzw. niesamodzielni mają często lepsze notowania, niż tzw. samodzielni. Trzeba było pospiesznie korzystając ze stanu wojennego przygotować ustawy, które by temu niebezpieczeństwu raz i na zawsze zapobiegły. Jak zapobiegły, wszyscy widzą. Wstyd się jednak przyznać kto jest winny. Trzeba wszystko zwalać na brak pieniędzy, których niedostatek powoduje rzekomo, że nawet poziom etyczny profesorów się obniża. Brak naukowych badań na ten temat. Na ogół jednak widać, że jeśli są jakieś wyraźne relacje między posiadaniem pieniędzy a poziomem etycznym, to takie, że biedny ma inny system wartości niż bogaty. Często jest tak, że jeden ma pieniądze, a drugi poziom etyczny. Trudno jest bowiem u nas zarobić pieniądze jeśli się ma wysoki poziom etyczny. Zupełnie inaczej niż w argumentacji Senatu UJ, która może stanowić pośredni dowód, że i z poziomem intelektualnym w renomowanych skansenach PRL-u nie jest najlepiej.

Józef WIECZOREK

P.S.
Tekst został napisany przed kilku laty. Nigdzie nie był publikowany. Nie zmienił swojej aktualności, tak jak nie zmieniły swej aktualności patologie w nauce i edukacji w Polsce, mimo powstania wielu komisji oraz uchwaleniu ustawy o dostępie do informacji

STARY SYSTEM W NOWYCH SZATACH – replika

STARY SYSTEM W NOWYCH SZATACH – replika 

Z zadowoleniem przyjąłem fakt (‚Gazeta Polska’ nr 6 ) wzbudzenia emocji przez mój artykuł ‚Stary system w nowych szatach – o projekcie ustawy o szkolnictwie wyższym (‚Gazeta Polska’ nr. 3 z 21 stycznia 2004). Nie ma nic smutniejszego niż napisanie artykułu, który mija bez echa. Profesor Łukasz Kaczmarek niestety nawiązuje swym listem do stylu znanego mi z czasów PRL-u, i to z okresu późnego Gomułki. Wtedy krzyczano ‚ pisarze do piór’ na co się odpowiadało ‚a pasta do zębów’. I tak też mógłbym zakończyć polemikę z profesorem krzyczącym ‚weźcie się do pracy, nie do rewolucji’ gdyby nie fakt, że wielu czytelników nie pamięta atmosfery tamtych czasów. Niestety wielu jeszcze Polaków, jak Pan Profesor, nadal mentalnie tkwi w systemie realnego socjalizmu. Niestety Pan Profesor nie przedstawia żadnych danych na udokumentowanie swojej śmiałej tezy, że ‚miernot i głupców wśród doktorów jest znacznie więcej niż wśród profesorów’. Widocznie nie jest najlepiej z nauką w Polsce skoro badań i wyników na ten temat nie ma. Rzecz w tym, że za nadawanie doktoratów w Polsce odpowiadają profesorowie, i to habilitowani, więc na nich spada całkowita odpowiedzialność za promowanie ‚miernych i głupich doktorów’ gdy natomiast doktorzy nie mają żadnego wpływu, i nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za mierny poziom intelektualny, czy moralny profesorów. Widać, zatem że z profesorią w Polsce nie jest najlepiej, a nawet jest bardzo źle, jak wynika nie tylko z argumentacji Profesora Kaczmarka.

Pan Profesor ma rację jak pisze, że ‚istotnym motorem rozwoju nauki są bowiem nakłady finansowa’. Bez pieniędzy trudno coś w nauce zrobić. Jednakże w systemie nauki polskiej wcale nie widać zależności między nakładami na naukę i rezultatami badań. Zapewne nie bez przyczyny te efekty są skrupulatnie utajniane przed zainteresowanymi efektami prac badawczych podatnikami łożącymi na te ‚badania’ swoje ciężko zarobione grosze. Gdyby Pan Profesor swój apel ‚weźcie się Panowie Doktorzy, solidnie do pracy’ poparł rzeczywistą ofertą pracy dla niezatrudnionych, choć bardziej od profesorów aktywnych naukowo doktorów, to by się Pan tym apelem nieco uwiarygodnił. Niestety dalszy postulat ‚sami spróbujcie zdobyć tytuł profesora’ jest już nierealny w świetle zasad panujących w nauce polskiej. Tytułów nie zdobywa się samemu. Są one reglamentowane przez korporację profesorską, namaszczaną przez prezydenta nie-magistra i dobrze dbającą o swoje interesy. Jest to postulat z kategorii sadystycznych.

Trudno się także zgodzić i z twierdzeniem Prof. Marka J. Sarny, że ‚Jeśli dla kogoś jego dziedzina jest pasją, a nie sposobem na nobilitację czy karierę, to stopnie i tytuły przychodzą niepostrzeżenie, mimo woli’ To można raczej między bajki włożyć. Może tak jest w Instytucie Prof. Sarny. Ja go nie znam, więc tego nie neguję, ale w tych instytutach, które znam, w tzw. renomowanych placówkach ( UJ, UW, AGH, PAN) jest całkiem inaczej. Do pasjonatów stopnie i tytuły nie przyjdą mimowolnie. Dla pasjonatów na ogół nie ma miejsca w Polsce, muszą wegetować albo emigrować. Nie należy zbytnio uogólniać. Centrum Prof. Sarny zapewne nie odzwierciedla poziomu nauki w Polsce. W ZSRR pracowali znakomici uczeni i były znakomite instytuty, ale nauka radziecka słusznie została wyodrębniona z nauki sensu stricto gdyż tak się do niej miała jak demokracja socjalistyczna do demokracji. To także dotyczy innych socjalistycznych nauk, także tzw. nauki polskiej.

Twierdzenie, że ja mogę zrobić swoimi tekstami jakieś zamieszanie w systemie nauki polskiej jest chyba niepoważne. Jeśli system nauki w Polsce jest tak znakomity to co jeden osobnik, bez żadnej władzy, może w tym systemie namieszać? Może z tym systemem nie jest tak dobrze skoro wyraża się takie obawy? 

Józef Wieczorek

STARY SYSTEM W NOWYCH SZATACH

STARY SYSTEM W NOWYCH SZATACH 

O prezydenckim projekcie ustawy o szkolnictwie wyższym

Reforma edukacji ‚od przedszkola do doktora’ została zahamowana, bo reforma ta nie miała głowy. Zreformowano przedszkola i nieco szkoły ‚niższe’, a szkoły wyższe pozostały skansenami nie do końca upadłego systemu socjalistycznego. Kształceni w skansenach PRL nauczyciele nie stali się motorniczymi, lecz są hamulcowymi reform. Wyższe uczelnie kształcą już masowo doktorów, ale tych nie wchłaniają ani szkoły wyższe, ani upadający przemysł, ani szkoły ‚niższe’. Doktor, nawet z dużymi osiągnięciami dydaktycznymi na uczelni, nie ma na ogół szans na zatrudnienie w liceum czy gimnazjum, gdyż stanowiłby konkurencję dla niekreatywnego zespołu takiej szkoły. Nawet gdyby wygrał konkurs na takiego nauczyciela to musiałby przejść przez staż, np. u słabego swojego wychowanka, który może być już mianowanym, a może i dyplomowanym nauczycielem. Taki jest kuriozalny system promujący mniejsze kwalifikacje i brak kreatywności. Żadna z dotychczasowych ustaw tego nie znosi, bo ustawy są cząstkowe i nie uwzględniają interesu całego społeczeństwa a tylko interes jakiejś grupy, która ma siłę przeforsować korzystną dla siebie ustawę.

Tak też jest z ustawą o szkolnictwie wyższym, której projekt przygotowywany jest przez zespół prezydencki. Ten projekt nazwano też profesorskim bo przygotowywany jest przez profesorów i zabezpiecza dobrze ich interesy.

Skazani na peryferia

Profesorowie argumentują, że taka ustawa jest potrzebna aby być w zgodzie z tworzeniem jednej przestrzeni dydaktycznej i naukowej w Europie co zapisano w tzw. Karcie Bolońskiej sformułowanej i podpisywanej przez rektorów uczelni europejskich.
Jednakże projekt prezydencki nie jest zgodny z Kartą Bolońską. Gdy zostanie wdrożony, nie znajdziemy się w przestrzeni europejskiej, a co najwyżej – na jej peryferiach.
Nowa ustawa nie zajmuje się kompleksowo zmianami w nauce i edukacji. Stanowi dostosowanie do już istniejących rozwišzań mających swe korzenie w PRL, jak np. piramidalnie rozbudowany system stopni i tytułów naukowych (w tym profesora belwederskiego – kuriozum na skalę światową). Odnosi się wrażenie, że chodzi o przebranie starego systemu w nowe szaty.

Potęga habilitacyjna, mizeria naukowa

Polska jest potęgą habilitacyjną ale mizerią naukową i tak może pozostać na lata. Wielu profesorów protestuje przeciwko uproszczeniu awansu naukowego na wzór amerykański przypominając konsekwencje politycznie uwarunkowanych awansów po 1968 r. (‚docenci marcowi’). Ale politycznie uwarunkowane awanse miały miejsce i po roku 1989 r. a zdarzają się także obecnie.

Wymóg habilitacji wcale nie zamknął miernotom drogi do awansów. Profesorowie habilitowani mają trudności z wykrywaniem plagiatów, z formowaniem nowej kadry naukowej, prowadzeniem dydaktyki na wysokim poziomie, a zwykli doktorzy nie mieli z taką działalnością większych problemów, poza problem nienawiści ze strony ‚profesorów’. Jakoś dziwnie wielu ‚uczonych inaczej ‚ robi tzw. habilitacje nie wtedy gdy pracują na uczelniach, lecz wtedy gdy pracują na ministerialnych czy pokrewnych stanowiskach. Ciekawe, że dopiero po przejściu do polityki znaleźli czas na prace naukową.

Mierni naukowo, ale dobrze umocowani politycznie i towarzysko, bez problemów się habilitują. Mamy wielu profesorów po habilitacjach w Akademiach Nauk Społecznych (przy KC PZPR), mamy profesorów po habilitacjach w Moskwie, Mińsku, Kijowie, w NRD, bo tam jest (lub był) system z naszym kompatybilny. Absolwenci i doktorzy Harvardu czy innych renomowanych uczelni mają natomiast problemy nie tylko z awansem, ale w ogóle z zatrudnieniem w polskim systemie nauki i edukacji. Podobnie jest z niezależnymi naukowcami rodzimego chowu. Przegrywają ustawione konkursy na obsadzanie etatów uczelnianych. Jeśli przetarg gospodarczy jest ustawiony to istnieje szansa, że opozycja polityczna taki przetarg zakwestionuje, a media opiszą. A czy ktoś czytał o ustawionych konkursach na uczelniach? O ustawionych konkursach na wygrywanie projektów badawczych – grantów KBN? A to jest standard w tradycji nauki polskiej. Chyba dlatego media o tym nie piszą i wszyscy uważają, że tak winno być.
Projekt nowej ustawy prezydenckiej tego tematu nie podejmuje.

Generałami nie liczy się armii

Europa otwiera się na USA, gdzie nauka nie jest umocowana politycznie, a jej cel stanowi nie uzyskiwanie stopni i tytułów, tylko osiąganie nowych wyników. W USA habilitacji nie ma, a nauka jest na światowym poziomie. U nas uczony po habilitacji często zawodowo się wypala – tacy ludzie do emerytury nie są już w stanie nic zrobić. Nierzadko zajmują się tylko obroną zajmowanych pozycji i niszczą potencjalną konkurencję, zamiast tworzyć aktywne naukowo zespoły badawcze.

W krajach gdzie naukę uprawia się na serio, prowadzi się najczęściej badania zespołowe. U nas priorytetem jest zdobywanie licznych stopni i tytułów, a te trzeba zdobywać w samotności, jak ostatnio słyszałem (na rozprawie sądowej!) od profesora doktora habilitowanego, który wyraźnie oddzielał proces prowadzenia badań naukowych (w zespołach) od procesu awansu naukowego (praca w samotności). I w tym miał rację, bo tak u nas jest. Albo się uprawia naukę, albo się zdobywa stopnie. I tak ma pozostać !?

Stopnie i tytuły są celem nauki polskiej. Jeśli tego się nie zmieni, nic się nie zmieni. Nie można rozwoju nauki mierzyć tylko wzrastajšcą krzywą utytułowanych, co bardzo lubią biurokraci. Niestety, u nas rozwój nauki tak się mierzy.

Po wprowadzeniu prezydenckiego projektu ustawy nauka w Polsce będzie nadal bardziej kompatybilna z nauką białoruską czy ukraińską niż z tą uprawianą w krajach Unii Europejskiej. Po habilitacje najlepiej będzie nadal jeździć za Bug, bo zza Odry, czy zza oceanu nic podobnego nie uda się przywieźć.

W prezydenckiej ustawie od ilości profesorów uzależniony jest podział szkół na akademickie i nie-akademickie. Uczelnie między sobą się różnią – i to znacznie. Podział jest konieczny, ale czy kryteria podziału są zasadne? Czy rzeczywiście poziom nauczania w uczelni jest uzależniony od ilości profesorów? Czy siła armii uzależniona jest od ilości, często kiepskich, generałów?

Po co nam doktorzy

W Polsce masowo kształci się doktorów. Ale jaka z nich korzyść? Dlaczego kształceni w takich ilościach doktorzy nie stanowią podstawowej kadry nowych uczelni niepaństwowych ? Wielu z nich nie może znaleźć pracy. W czym problem ? Czy profesorowie nie biorą na serio doktorów, których sami wypromowali bo wiedzą, że oni się do niczego nie nadają, czy też doktorzy są tak dobrzy, że obawiają się ich konkurencji ? Brak badań w tej materii, więc trudno opowiedzieć na to pytanie.
Za granicami doktorzy nadal się kształcą – w różnych zespołach, na różnych uczelniach. Jeśli publikują w dobrych czasopismach, biorą udział w kształceniu kadry, mogą walczyć o etaty na uczelniach. Do konkursów staje i 100, a nawet więcej doktorów. Wygrywa najczęściej najlepszy. U nas do konkursu staje na ogół jedna wytypowana osoba, reguły konkursu są dostosowane do jej kwalifikacji, i z góry wiadomo, że jest to osoba najlepsza. Często jest to krewny któregoś z pracowników uczelni, bo u nas kryteria genetyczne dominują nad merytorycznymi. Do takich doktorów kadra uczelni nie ma zaufania, ale nie ma też siły ani chęci wyjścia poza ten zamknięty krąg. Dopiero mianowani przez prezydenta nie-magistra profesorowie belwederscy są u nas kadrą cenioną bo pochodzącą z namaszczenia pozauczelnianego.
Prezydencki projekt ustawy o szkolnictwie wyższym ten stan petryfikuje bo inaczej do głosu by mogli dojść niesformatowani doktorzy i rozpędzić ten cały cyrk.

Józef Wieczorek 

Opublikowane w: Gazeta Polska, 21 stycznia 2004

Niezależnym okiem o projekcie nowej ustawy o szkolnictwie wyższym

Niezależnym okiem o projekcie
nowej ustawy o szkolnictwie wyższym
 

(r. 2004)

Media informują wybiórczo o projektach nowej ustawy o szkolnictwie. Dobrze że ‚Życie’ zrobiło w tym wyłom ( Ożywczy powiew reformy. Kto i jak chce uporządkować szkolnictwo wyższe? – 12.02.2004) informując nie tylko o projekcie prezydenckim, ale także o poselskim, przez media pomijanym.

Informacje prof. Jerzego Woźnickiego o projekcie prezydenckim są bałamutne. Szef zespołu powołanego przez prezydenta do przygotowania nowej ustawy twierdzi, że projekt nie jest co prawda rewolucyjny ale integruje polskie szkolnictwo wyższe z europejskim. Nie jest to zgodne z rzeczywistym stanem rzeczy. Projekt ten nie tylko nie jest rewolucyjny, ale wręcz petryfikuje obecny kuriozalny system nauki i edukacji w Polsce, i jest sprzeczny z kartą bolońską. Polska po jego akceptacji nie znajdzie się we wspólnej przestrzeni europejskiej a co najwyżej na jej peryferiach. Karta bolońska wymaga systemu niezależnego intelektualnie i moralnie od władzy politycznej, a projekt przedkładany przez Prof. Jerzego Woźnickiego jest od tej władzy uzależniony.

Zależność intelektualna i moralna od władzy politycznej dzięki tej ustawie będzie wpisana w system nauki edukacji jak to ma miejsce i do tej pory. Po przyjęciu ustawy nadal prezydent będzie nadawał kuriozalny i nieznany w krajach europejskich tytuł profesora belwederskiego czy raczej obecnie namiestnikowskiego. Nadal komisja umocowana przy premierze będzie czuwała nad licznymi stopniami i tytułami. Lojalność w stosunku do trzymających władzę na uczelniach jest jednym z najważniejszych „osiągnięć” tej ustawy rzekomo likwidującej wieloetatowość, gdy tymczasem wieloetatowość ma być zachowana ale tylko dla lojalnych w stosunku do rektorów!!! – często zresztą wieloetatowców. Ustawa nie likwiduje bezetatowości niewygodnych dla rektorów aktywnych naukowo doktorów i nie stwarza przyjaznego klimatu do powrotów doktorów pracujących obecnie w zagranicznych ośrodkach naukowych.

Twierdzenia Prof. J.Woźnickiego „Usuwamy dzięki temu patologię wieloetatowości” czy „Nowa ustawa dostosowuje polskie prawo do unijnych standartów” są po prostu nieprawdziwe. Ustawa jest nie tylko niezgodna z kartą bolońską, ale nawet z Konstytucją III RP, gdyż wprowadza nierówność w zatrudnianiu polskich i zagranicznych obywateli.

Projekt PiS idzie w lepszym kierunku, nawiązującym do modelu systemu nauki i edukacji w Europie i w USA, podobnie jak zapomniany przez media projekt NSZZ Solidarność. Nad takimi projektami należałoby dyskutować aby je ulepszyć. Nie można np. projektować, że profesorem pomocniczym może zostać osoba z doktoratem, która ma „jakiś dorobek naukowy”. To muszą być osoby, które mają znaczący dla nauki dorobek. Inaczej europejskiego poziomu nauki i nauczania się nie osiągnie. Istnieje konieczność wprowadzenia zapisu aby konkursy na etaty były otwarte i ogłaszane w internecie, a nie tylko na tablicy ogłoszeń. Obecnie znane są one tylko osobom, na które „konkurs” został rozpisany i co najwyżej przypadkowo przechodzącym koło tablic ogłoszeniowych, niezorientowanym czasami w rzeczywistym charakterze „konkursu”. U nas konkursy są fikcją wpisaną w system i tworzą przyjazny klimat dla nepotyzmu, powszechnego zresztą na uczelniach.
Istnieje konieczność wprowadzenia instytucji mediatora akademickiego na wzór uczelni amerykańskich i europejskich, gdyż nie może być tak, że na mocy definicji rektor jest jedynym sprawiedliwym, bez możliwości ustalania prawdy.

Media tak informują społeczeństwo jakby zatwierdzenie i wprowadzenie w życie (od nowego roku akademickiego) jedynie słusznego projektu prezydenckiego było tylko formalnocią. To byłaby katastrofa dla nauki i edukacji w Polsce na wiele lat ! Najwyższy czas rozpocząć autentyczną debatę i prace nad zmianą systemu nauki i edukacji w Polsce w nawiązaniu do standardów światowych.

Józef Wieczorek, Kraków

Przesłane do Redakcji ŻYCIA, niepublikowane 

‚PRAWO’ STANU WOJENNEGO NA UCZELNIACH

‚PRAWO’ STANU WOJENNEGO NA UCZELNIACH

Mijają kolejne rocznice wprowadzenia stanu wojennego. Obecni studenci chyba tego nie pamiętają i zapewne nie wiedzą, że na uczelniach na których studiują, ‚prawo’ stanu wojennego nadal obowiązuje. Nie wiedzą o tym również pracownicy, także ‚działacze’ Solidarności. 

Trzeba jednak pamiętać, że władze uczelni na mocy tego ‚prawa’ wyrzucały autonomicznie !!! niewygodnych pracowników, oskarżając ich o to na co miały ochotę. Ze swych poczynań nie muszą się tłumaczyć do dnia dzisiejszego i nie muszą przywrócić pracowników, gdyż postępowały jak do dnia dzisiejszego uważają ( np. władze UJ) zgodnie z ‚prawem’.

To że było to prawo kaduka, w sposób jawny łamiące prawo cywilizowanego świata, nie ma dla obecnych władz uczelni znaczenia. 

Takie jest dziedzictwo stanu wojennego, które rzutuje na dzisiejszy stan uczelni i stan jej kadry w niemałym stopniu ukształtowanej w stanie wojennym.

Nie można zrozumieć dzisiejszej patologii uczelni bez pomijania spuścizny stanu wojennego. Obecna luka pokoleniowa jest dziedzictwem stanu wojennego.

Ci, którzy do luki doprowadzili ronią obecnie krokodyle łzy i okłamują społeczeństwo dezinformując je, że jest to rezultat słabego finansowania uczelni. Jednocześnie nie chcą przyjmować na uczelnie aktywnych naukowo i efektywnych nauczycieli,  preferując miernoty  intelektualne, a przede wszystkim moralne!!!  szczególnie  tych, którzy im w okresie stanu wojennego i w okresie transformacji pomogli w utrzymaniu się przy władzy.

REFORMA EDUKACJI

REFORMA EDUKACJI

 

MINISTERSTWO EDUKACJI NARODOWEJ

PODSEKRETARZ STANU

WOJCIECH KSIĄŻEK

 

UWAGI I PROPOZYCJE DO  „PROJEKTU REFORMY SYSTEMU EDUKACJI”

  Proponowany  schemat ustroju szkolnego w Polsce uważam za dobry, a w każdym razie lepszy od dotychczasowego, ale jednocześnie sądzę, że proponowany „projekt” jest kadłubowy, tzn. bez głowy, którą siłą rzeczy musi stanowić szkolnictwo wyższe. Reforma szkolnictwa wyższego (zapowiadana w „projekcie”  na termin późniejszy) winna być objęta  tym projektem lub go wyprzedzać!  Realizacja projektu w obecnym, kadłubowym kształcie,  jest sprzeczna z ideą jednolitego systemu edukacji ” od przedszkola do doktoratu” i sugeruje, że w gruncie rzeczy nie mamy do czynienia z jednym zwartym systemem  edukacji, ale z co najmniej dwoma. Trudno sobie wyobrazić efektywną realizację „projektu” przez zespół nauczycieli do jego realizacji nieprzygotowanych,  w sytuacji istnienia na uczelniach luki pokoleniowej spowodowanej długotrwałą negatywną selekcją kadr i usuwaniem z uczelni pracowników cieszących się wśród studentów szczególnym uznaniem za swoją pracę edukacyjną.

Koniecznych zmian treści i metod nauczania nie zmieni się w szkołach za pomocą zarządzeń ministerialnych, konieczna jest do tego  kreatywna kadra nauczycieli. Takiej kadry jest chyba niewiele, gdyż i w szkołach wyższych kreatywność i niezależność myślenia i działania jest do dnia dzisiejszego źle widziana a sprzyjają temu dotychczasowe ustawy,  w tym i opieranie się (do dnia dzisiejszego!)  władz uczelni na ustawach stanu wojennego ( to fakty! np. w UJ).

Brak sprecyzowanego realnego systemu kształcenia i doskonalenia nauczycieli jest słabym punktem „projektu”.

Znacznej części społeczeństwa zarzuca się tzw. „analfabetyzm funkcjonalny”, ale nic się nie mówi o „analfabetyzmie realnym” pseudo-nauczycieli,  którzy nie są w stanie zrozumieć najprostszych pojęć (np. przedstawiciel, anonim, dowód, fakt, wydumanie  – to tak dla przykładu kilka słów, których znaczenia nie są w stanie pojąć „nauczyciele” w randze „profesorów akademickich” pełniących niekiedy ważne funkcje np. dziekanów, rektorów ( to fakty np. z UJ). Nietrudno sobie wyobrazić skutki walki z „analfabetyzmem funkcjonalnym”  prowadzonej przez „analfabetów realnych”. 

Wprowadzenie systemu bonów oświatowych jest chyba dobrym pomysłem.  

Jako obowiązkowy język obcy winien być uznany język angielski nauczany od szkoły podstawowej a dopiero drugi język obcy winien być do wyboru. Kompleksowa reforma edukacji winna zapewnić szkołom odpowiednią ilość odpowiednio przygotowanych nauczycieli języka angielskiego.

W nauczaniu  przedmiotu geografia uderza  jego „ekonomizacja”  i raczej planowana słaba  strona przyrodnicza. Bez silniejszego uwzględnienia bloku geologicznego wykształcenie średnie w zakresie nauk o ziemi będzie kulawe. Skoro w liceach wprowadza się przedmiot fizyka i astronomia winno się też prowadzić przedmiot geografia i geologia. Niewątpliwie jednak bez reformy szkolnictwa wyższego trudno będzie znaleźć kompetentnych nauczycieli takiego przedmiotu , gdyż absolwenci obecnych kierunków geografii o geologii maja słabe pojęcie.

Choćby na tych przykładach widać, że obecny projekt edukacji (a właściwie oświaty niższego szczebla) jest bardzo niekompletny. Zamiast wprowadzania honorowego tytułu  -PROFESOR OŚWIATY raczej należałoby rozważyć wprowadzenie realnego tytułu – PROFESOR EDUKACJI -który by  uwzględniał również nauczycieli szkół wyższych. Podniosłoby to również rangę edukacji w szkołach wyższych z czym „profesorowie” z nadań  „belwederskich” jakoś nie mogą sobie poradzić. Przy ocenie  nauczycieli należałoby bliżej zdefiniować kryteria  i wprowadzić prawną  możliwość odwołań.  

Nie może być tak, aby nauczyciel najwyżej oceniany np. przez studentów, był  oskarżany  o psucie młodzieży przez ANONIMOWE komisje, zgodnie z obowiązującym prawem (prawem kaduka?)  a następnie negatywnie oceniany i pozbawiany pracy!

Nie może być tak, aby niewygodne dla  dożywotnich „profesorów” oceny były aresztowane, aby przed fabrykowanymi oskarżeniami nauczyciel nie mógł się bronić (np. władze UJ po aresztowaniu akt personalnych nie zezwalają na ich wydanie aby nie naruszać dobra osobistego nauczyciela starającego się o wgląd do akt personalnych!!!!!!!!)

System oceny nauczyciela nie może być sprzeczny z Konstytucją czy Powszechną Deklaracją Praw Człowieka i Obywatela, jak to jest obecnie. Muszą być przygotowane odpowiednie ustawy jasno stawiającego te problemy.

Należałoby również rozważyć zasady degradowania nauczycieli. Nie powinno być przeszkody np. w degradowaniu „profesora” do  „asystenta” czy „studenta”  (tak jak się degraduje generała czy kapitana do szeregowca) o ile brał udział  w aresztowaniu prawdy, w anonimowych komisjach mających na celu usunięcie niewygodnych dla niego nauczycieli, w komisjach zmieniających na mocy głosowania fakty, itp.  Niewątpliwie konieczna jest jakaś forma weryfikacji kadr. Liczba „nauczycieli”, którzy się sprzeniewierzyli podstawowym obowiązkom nauczyciela jest wielokrotnie większa od liczby sędziów, którzy się sprzeniewierzyli zasadzie niezawisłości  (podobno ok. 20). Sprawa tych ok. 20 sędziów jest przedmiotem niemal ogólnonarodowej dyskusji. O „pseudo- nauczycielach” niemal się milczy, jakkolwiek w samym UJ takich „nauczycieli” są co najmniej dziesiątki.

W reformie winna być jasno postawiona sprawa likwidacji luki pokoleniowej. Trudno sobie  wyobrazić realizację reformy edukacji bez uznania za nieważne usuwanie nauczycieli na podstawie ustawy z dnia 04 maja 1982 r. o szkolnictwie wyższym – ustawy stanu wojennego-  zapewniającej władzom uczelni możliwość rozprawienia  się z niewygodnymi  pracownikami  (po oskarżeniu ich o co tylko chciały), zgodnie z obowiązującym wówczas „prawem” totalitarnego państwa bezprawia.

Józef WIECZOREK, 10/8/1998 r.