Karta nie dla polskich naukowców

Józef Wieczorek 

Karta nie dla polskich naukowców 

Projekt ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym , o który od dwóch lat toczą się boje w Sejmie i poza nim, powstaje na fali deklaracji o dostosowywaniu się do wymogów Unii Europejskiej w zakresie tworzenia wspólnej przestrzeni naukowej i edukacyjnej. Jednak trudno nie odnieść wrażenia, że ma być ono jedynie werbalne, bo nie widać dostosowania realnego. Komisja Europejska przyjęła 11 marca 2005 r. „Europejską kartę dla naukowców i kodeks postępowania przy zatrudnianiu naukowców” (European Charter for Researchers and a Code of Conduct for the Recruitment of Researchers) . Ma to ważne znaczenie dla tworzenia wspólnej unijnej przestrzeni badawczej i edukacyjnej.

Zalecany kodeks zasad 

Karta wprowadza wiele uregulowań dotyczących standardów, które powinny obowiązywać w sferze nauki i edukacji w Unii Europejskiej. Między innymi zaleca: • przejrzystość zasad przydziału funduszy na badania i jawność rezultatów badań, • stymulowanie odpowiednimi regulacjami prawnymi mobilności naukowców, która winna być doceniana przy zatrudnianiu i ocenie pracowników, • przejrzystość kryteriów i rezultatów oceny naukowców, • dostęp do procedur odwoławczych we wszystkich kwestiach związanych z zatrudnieniem i finansowaniem, • możliwość korzystania z pomocy niezależnego od władz mediatora akademickiego w rozwiązywaniu konfliktów, • rekrutację pracowników na podstawie otwartych konkursów przy zachowaniu zasady równego traktowania kandydatów.

Zmiany bez zmian 

W Sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży trwają natomiast gorączkowe prace nad prawem o szkolnictwie wyższym. Projekt ustawy, o którą walczą zwłaszcza rektorzy akademickich szkół wyższych, nie jest jednak zgodny z filozofią oraz zapisami europejskiej karty. W projekcie nie można znaleźć zapisów o koniecznej jawności dorobku naukowego ludzi nauki, którzy w większości pracują na uczelniach wyższych. Żadna z polskich instytucji nie jest zobowiązana prawem do gromadzenia i udostępniania danych na ten temat, mimo że zarówno nauczycieli akademickich, jak i uczelnie ocenia się m.in. według ich ‚siły naukowej’. Na czym ta ‚siła’ ma polegać, dokładnie nie wiadomo. Jak nie ma dostępnych wiarygodnych danych, to nie można w sposób zasadny określić, kto jest kompetentny a kto nie, nie można ocenić, która szkoła ma lepszych, a która gorszych naukowców. Wskaźnik liczby profesorów w tej materii niczego tak naprawdę nie mówi, gdyż wielu profesorów ma dorobek naukowy często mniejszy od zwykłych doktorów. Kryteria i rezultaty oceny nauczycieli akademickich i jednostek uczelnianych nie są u nas przejrzyste i projekt ustawy niczego w tej materii nie wyjaśnia. Rekrutacja nauczycieli akademickich odbywa się na podstawie fikcyjnych konkursów rozpisywanych na ogół pod konkretnego kandydata i tak ma pozostać po wprowadzeniu nowej ustawy. Polskie prawo preferuje stałość zatrudnienia, a mobilność naukowców, która winna być doceniana, jest dyskryminowana. Prawo dość skutecznie zniechęca naukowców polskich pracujących za granicami do powrotu. Często nie mają oni habilitacji, bo za granicą do pracy nie jest ona potrzebna, w przeciwieństwie do dużego dorobku naukowego. U nas jest całkiem na odwrót i tak ma pozostać.


Dokument bez echa

Mimo że dokument Komisji Europejskiej ogłoszony został przed niespełna miesiącem, panuje w tej materii cisza medialna. Nie widać omówień tego dokumentu w prasie na ogół szybko reagującej na nowości w zakresie prawa o szkolnictwie wyższym. Nie ma też informacji o unijnym dokumencie na stale aktualizowanych stronach Ministerstwa Edukacji i Sportu czy Ministerstwa Nauki i Informatyzacji. Jego uchwalenie nie wzbudziło w Polsce entuzjazmu, a raczej zakłopotanie. Czyżby dokument Komisji Europejskiej nie odnosił się do naukowców polskich, mimo że od niemal roku jesteśmy krajem unijnym? Jedynie na Niezależnym Forum Akademickim toczy się ożywiona dyskusja w sprawie dostosowania naszego prawa do standardów unijnych, bo istnieje uzasadniona obawa, że po wprowadzeniu nowej ustawy o szkolnictwie wyższym znajdziemy się na peryferiach UE. Projekt ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym należy dostosować do zasadnych wymogów dokumentu Komisji Europejskiej, inaczej środowisko akademickie znajdzie drogę zaskarżenia tego dokumentu do instytucji unijnych.

JÓZEF WIECZOREK
Autor jest redaktorem portalu Niezależne Forum Akademickie

opublikowano w :Rzeczpospolita 7.04.2005

Czas skończyć z celebrą akademickich dworów

Czas skończyć z celebrą akademickich dworów

Józef Wieczorek 08-04-2008 Rzeczpospolita 

Polak bez habilitacji nie ma szansy na zatrudnienie na polskiej uczelni na stanowisku profesora – pisze prezes Niezależnego Forum Akademickiego

Stan nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce budzi zaniepokojenie, mimo że liczba młodych Polaków pobierających wyższe wykształcenie przekroczyła już 50 proc. O czym zdaje się nie wiedzieć obecny rząd, zakładający osiągnięcie takiego stanu na koniec swojej kadencji. Kto jak kto, ale rząd powinien znać stan aktualny i mieć realne plany polepszenia go. Jeśli więc założenia zostały osiągnięte, nim rząd zaczął rządzić, to może nie ma już nic do roboty?

Czy kandydat umie pisać?

Tak dobrze jednak nie jest. Statystyka nie powinna wprowadzać w błąd. To, co obecnie traktuje się jako poziom wyższy (dyplomy magistra, licencjata), jest poziomem raczej niskim, a niektórzy uważają, że dawna matura była na wyższym poziomie niż dyplom obecnych uczelni. Zapewne dostrzegła to i Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów, która zaleca, aby rozprawy doktorskie sprawdzały, czy kandydat na doktora umie pisać – proszę sobie wyobrazić! – po polsku. Dawniej odbywało się to na poziomie matury, a dziś na poziomie doktoratu! A i tak – jak kilka lat temu podkreślał prof. Janusz Tazbir – 40 – 70 proc. doktoratów nie spełnia standardów.

Niewykluczone, że dawniejsza matura była na wyższym poziomie niż dyplom obecnych wyższych uczelni

Widać komisje profesorskie promujące takich doktorów też tych standardów nie spełniają, ale nadal działają na froncie produkcji dyplomów bez wartości. Krzywa rośnie! A to najważniejsze, bo przynosi uczelniom wpływy finansowe, no i odpowiednią liczbę stopni i tytułów potrzebnych do akredytacji.

Porządek wschodni

1 maja 2004 r. Polska znalazła się w Unii Europejskiej, ale ten fakt chyba nie został zauważony przez decydentów nauki i szkolnictwa wyższego i nasz system nauki nadal funkcjonuje według porządku wschodniego, a nie zachodniego. Kwalifikacje naukowców utytułowanych na Wschodzie wątpliwości nie budzą, do naszego systemu świetnie się nadają, co innego z naukowcami polskimi, którzy zdecydowali się na uprawianie nauki na nadal podejrzanych uczelniach zachodnich – ci, jeśli nie ukryją swojego polskiego obywatelstwa, raczej szans na stanowisko profesorskie w Polsce nie mają. Wygląda to paradoksalnie, ale rzecz w tym, że paradoksami nasz system nauki stoi, a tak naprawdę – leży.

Po wejściu do UE Polska jakby stanęła na rozdrożu. Co wybrać – porządek wschodni (tak u nas zadomowiony, z licznymi tytułami, z akademicką celebrą, polityką prorodzinną stosowaną do obsadzania dożywotnich etatów akademickich, ustawianiem konkursów dla zaspokojenia potrzeb hierarchów akademickich i ich dworów) czy zachodni (kłopotliwy, bo mobilny, przedkładający – o zgrozo – dorobek naukowy nad tytuły).

Dotąd klarownej decyzji nie podjęto. Nauka w Polsce znalazła się na rozstajach dróg i nadal rozgląda się za drogowskazem.

Europejski drogowskaz

Drogowskaz już jednak jest. Komisja Europejska opublikowała 11 marca 2005 r. Europejską kartę naukowca i kodeks postępowania przy rekrutacji naukowców, aby ich wprowadzenie przyczyniło się do stworzenia europejskiej przestrzeni badawczej bardziej przyjaznej dla naukowców i dającej szansę na zmniejszenie dystansu Europy do USA. Skuteczność tych działań może jednak budzić obawy, bo karta i kodeks to jedynie zalecenia dla członków UE, a nie obowiązujący akt prawny. Zainteresowanie w Polsce tymi zaleceniami jest nader skromne, jakby drogowskaz schowany był we mgle, a decydenci, obchodząc go wkoło, nie zauważali właściwego kierunku.

A może nie chcą zauważyć, zważywszy, że wskazuje:

1) kompatybilność karier naukowych (bez habilitacji i bez profesur belwederskich – specjalności polskiej kuchni akademickiej),

2) rekrutację kadr poprzez rzeczywiste (a nie ustawiane jak u nas) konkursy na stanowiska akademickie,

3) jawność dorobku i procedur (utajnianie teczek akademickich na wieki – wykluczone!),

4) mobilność kadry wykluczającą „chów wsobny”, w czym jesteśmy mistrzami.

Ustawiaczy nikt nie ściga

Beneficjenci dotychczasowego systemu za takim drogowskazem, choćby go zauważyli, nie pójdą. To by była dla nich katastrofa, droga ku przepaści.

Na razie preferuje się wygodną postawę według reguły: skoro nie ma nakazu, aby kartę i kodeks wprowadzić, lecz co najwyżej się to zaleca, nie ma się czym przejmować. Zalecenia te zostały pominięte przy tworzeniu ustawy o szkolnictwie wyższym w 2005 r.

Oddolna inicjatywa Niezależnego Forum Akademickiego wdrożenia Europejskiej karty naukowca do nowego aktu prawnego została zignorowana. Nie wszystkim jest, jak widać, po drodze do porządku zachodniego.

Kilkuletnia działalność Niezależnego Forum Akademickiego wskazuje, że krajowi beneficjenci systemu nie bardzo się kwapią do zmian realnych, co najwyżej je pozorują. Demokratyczna większość jest co prawda za zmianami, ale takimi, aby wszystko zostało po staremu. Zdecydowana mniejszość chce zmian realnych, ale większość tej mniejszości boi się o nie walczyć otwarcie – wie, czym to grozi!

Najwyższy czas, aby do reformowania systemu nauki włączyć Polaków „zagranicznych”, mających stały kontakt z nauką światową

W lepszej sytuacji są Polacy „zagraniczni” i to oni na ogół podpisują petycje, aby obecny system zmienić. Mają w tym interes, bo gdy wszystko pozostanie po staremu, do emerytury nie mają po co wracać do kraju. Jeśli za granicę wyjechali stosunkowo wcześnie i nie zdobyli u nas stopni naukowych, nie zostali utytułowani, to po powrocie nie mają co liczyć na etat. Konkursy rozpisuje się na samych swoich, a ustawiaczy, w przeciwieństwie np. do ustawiaczy meczów piłkarskich, nikt nie ściga – bo to taki jest obyczaj w nauce.

Nie dyskryminować aktywnych

Ktoś, kto jest Polakiem, nie ma zresztą wielu szans na zatrudnienie na stanowisku profesora, jeśli nie ma habilitacji, mimo że w wypadku cudzoziemca jest to możliwe. Zdarzają się przypadki zrzekania się obywatelstwa polskiego, aby otrzymać stanowisko profesora na polskiej uczelni. Jest to istotny powód tego, że polscy naukowcy nie mają zamiaru wracać do kraju przed emeryturą, ale też jest to powód, aby włączyć się do działań na rzecz zmiany systemu nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce. Dopóki będzie w nim obowiązywał porządek wschodni, a nie zachodni, nie ma co liczyć, że tzw. nauka polska będzie się liczyła w świecie.

Konieczne są nie tylko większe pieniądze, nie tylko możliwość zróżnicowania wynagradzania pracowników w zależności od osiągnięć. Potrzebna jest przede wszystkim kompatybilność systemowa, konieczne są zmiany prawne, które nie będą dyskryminowały zbyt aktywnych, zbyt niezależnych Polaków robiących karierę naukową poza granicami kraju. Konieczne są otwarte, rzeczywiste konkursy na stanowiska naukowe, konieczna jest ocena pracowników przez gremia międzynarodowe, jawność dorobku naukowego itd.

Najwyższy czas, aby do reformowania systemu nauki włączyć Polaków „zagranicznych”, mających stały kontakt z nauką światową i zachowujących niemal ciągły kontakt z krajem. Ich doświadczenia należałoby wykorzystać. Jeszcze jest czas.

 

Autor, doktor geologii, paleontolog, pracował w Polskiej Akademii Nauk oraz na Uniwersytecie Jagiellońskim, był działaczem Polskiego Towarzystwa Geologicznego i redaktorem „Annales Societatis Geologorum Poloniae”, współorganizatorem NSZZ „Solidarność” w Instytucie Nauk Geologicznych UJ w 1980 r. Ostatnio wydał książkę „Drogi i bezdroża nauki w Polsce”, jest prezesem Fundacji Niezależne Forum Akademickie, redaktor portalu NFA www.nfa.pl

Profesorowie z szybkiej ścieżki – komentarz

Profesorowie z szybkiej ścieżki – komentarz 

 

Tekst ‚Profesorowie z szybkiej ścieżki’ -Tygodnik Przegląd, nr. 14 2008 – http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=nauka&name=60  świadczy  o tym , że  autor  nader słabo orientuje się  w  temacie. Projekt zmian w szkolnictwie wyższym opracował nie MEN ( Ministerstwo Edukacji Narodowej) lecz MNiSzW ( Ministerstwo  Nauki i Szkolnictwa Wyższego).  Projekt zakłada kompleksową reformę systemu nauki i szkolnictwa wyższego a    rezygnacja z pracy habilitacyjnej to tylko jeden punkt  tej reformy.  Szkoda, że autor nie pofatygował się na Hożą aby się coś więcej dowiedzieć na temat swojego artykułu. Po takich tekstach,  których jest wiele w mediach, a dominują w Gazecie Wyborczej, kto jak kto, ale polski moherowy podatnik nie wyrobi sobie właściwego poglądu o materii, której co prawda nie tworzy, ale  utrzymuje. 

Nie będę tu pisał osobnego artykułu aby prostować opinie autora o nauce w Polsce. Odsyłam zainteresowanych do książeczki Drogi i bezdroża nauki w Polsce  ( dostępnej także w internecie http://www.nfa.pl/skany/drogi.pdf ) lub na portal  Niezależne Forum Akademickiewww.nfa.pl. Chciałbym jednak zaprotestować przeciwko nieuprawnionym  insynuacjom autora jakoby „Minister Barbara Kudrycka weszła w buty ministra Seweryńskiego..” Nie miała żadnych szans ! Jak pokazał niedawno tygodnik Wprost zabetonowano nogi Pani minister, aby żadnego kroku do przodu nie mogła wykonać. Kolejne media jakby tego betonu jeszcze dodają,  zamiast po dżentelmeńsku pomóc kobiecie. Jak pisałem kilka lat temu w tygodniku PRZEGLĄD nr 47 z dnia 23 listopada 2003 „ Polska jest potęgą habilitacyjną czy profesorską, ale mizerią naukową”. Obecnie mogę jeszcze dodać – także mizerią dżentelmeńską.

Józef Wieczorek, Niezależne Forum Akademickie, www.nfa.pl

W poszukiwaniu kompromisu

W poszukiwaniu kompromisu 

Dyskusja nad projektem prezydenckim ustawy o szkolnictwie wyższym („W poszukiwaniu kompromisu , „Rz” 4, 6.01.2004 r.) dotyczy głównie sprzecznych interesów uczelni państwowych i niepaństwowych, a pomija sprawy zasadnicze. Po pierwsze projekt prezydencki w ogóle nie powinien powstać, aby projekt ustawy był zgodny z Wielką Kartą Uniwersytetów Europejskich (tzw. Karta bolońska), która mówi „jego (tj. uniwersytetu) działalność naukowa i dydaktyczna musi być moralnie i intelektualnie niezależna od władzy politycznej i ekonomicznej”. Niestety, nasz system nauki i edukacji jest ustawowo zależny od władzy politycznej i ma taki pozostać, mimo że społeczeństwo głosowało za wprowadzeniem w Polsce standardów unijnych. Nad tym jednak panowie rektorzy uczelni państwowych i niepaństwowych jakby przechodzili do porządku dziennego. A właściwie zajmują się forsowaniem swoich partykularnych interesów, łamiąc tym samym Kartę bolońską i wolę społeczeństwa.

Rektorzy uczelni niepaństwowych, zamiast dążyć do zmiany systemu edukacji w Polsce, walczą o zachowanie patologii wieloetatowej (dla profesorów) i w gruncie rzeczy o bezetatowość doktorów. W obecnym systemie szkolnictwa wyższego „profesorowie” pracują rzekomo nawet po 32 godz. na dobę (ziemską?!), prowadząc dziesiątki, a nawet setki prac „dyplomowych”, których treści nawet nie znają. Natomiast doktorzy, którzy mieli znakomite osiągnięcia w pracy ze studentami i są aktywni naukowo, na uczelniach pracować nie mogą, bo kontrast z profesorami („belwederskimi” czy „namiestnikowskimi”) jest zbyt duży. Tego ani rektorzy szkół państwowych, ani niepaństwowych jakoś nie mają zamiaru zlikwidować. Wieloetatowość profesorów i bezetatowość doktorów powinna być zakazana ustawowo.

Kuriozalny jest stan, kiedy polski doktor może wykładać za granicami, recenzować dorobek zagranicznych uczonych, ale w kraju taka działalność ma być domeną jedynie korporacji „profesorów”, niedającej sobie rady z kształceniem kadr uczelnianych.

Jeśli profesorowie twierdzą, że wychowani przez nich doktorzy nie potrafią uczyć, chyba jest to samoocena przydatności takich profesorów do pracy na uczelniach.

Profesor to powinno być stanowisko dla tych doktorów, którzy potrafią na wysokim poziomie uczyć i prowadzić badania naukowe, a nie tytuł umocowany politycznie dla posłusznych. Lojalność w stosunku do mających władzę i kasę nie może być podstawowym atrybutem nauczycieli akademickich. Polsce nie jest potrzebny kompromis uczelni państwowych i niepaństwowych w sprawie ustawy prezydenckiej. Polsce potrzebny jest nowy, apolityczny system edukacji. 

Józef Wieczorek, Kraków

Rzeczpospolita 20.01.2004

Patologiczna ustawa

Patologiczna ustawa

 

Opracowany tzw. prezydencki projekt ustawy o szkolnictwie wyższym w dużym stopniu petryfikuje obecny kuriozalny system nauki i edukacji w Polsce. Z samej istoty jest on niezgodny z tzw. kartą bolońską wbrew twierdzeniom zespołu prezydenckiego, że powstaje dlatego, aby spełnić wymagania karty bolońskiej. Karta zakłada niezależność moralną i intelektualną uniwersytetu od władzy politycznej. Z projektem prezydenckim jest dokładnie inaczej.

Projekt nie znosi wieloetatowości, gdyż dwa etaty to też wiele!!! Uzależnienie wieloetatowości od woli rektora wzmacnia i tak silne kryterium lojalności pracownika w stosunku do trzymających władzę na uczelniach. Nieposłuszni, niewygodni będą dyscyplinowani karą jednoetatowości. Ustawa nie likwiduje też bezetatowości niewygodnych dla władz uczelni doktorów i zapewnia profesorom dożywotnie etaty i przywileje bez wykazywania sie aktywnością naukową i osiagnięciami edukacyjnymi.

Ustawa zachowuje system stopni i tytułów swoisty dla tzw. nauki polskiej, odbiegający od standardów europejskich, w tym kuriozalny tytuł profesora belwederskiego czy raczej namiestnikowskiego.

W ustawie nie ma mowy o wprowadzeniu instytucji mediatora akademickiego na wzór uniwersytetów w pełni europejskich, stąd jedynym sprawiedliwym ma być rektor, mający do swojej dyspozycji i tak wiele środków, aby dyscyplinować czy wręcz usuwać niewygodnych dla siebie pracowników.

Ustawa jest zarazem przyjazna dla mobbingu, któremu pracodawca zgodnie z nowym kodeksem pracy winien przeciwdziałać, a nie stwarzać przyjazny klimat.

Wewnętrzna sprzeczność stanowionego prawa nie jest u nas wyjątkiem, lecz regułą, co projekt ustawy prezydenckiej potwierdza.

Ustawa zakłada też nierówność w zatrudnianiu obywateli polskich i zagranicznych w uczelniach, co nawiązuje do zasady Mrozka „Polak też Murzyn, tyle że biały”. Ustawa jest niezgodna z Konstytucją III RP i tak łamaną obecnie na uczelniach, więc w przypadku jej przyjęcia przez Sejm będzie można ją zaskarżyć do Trybunalu Konstytucyjnego, a także do Trybunału Europejskiego.

Niestety, media jednostronnie i bałamutnie informują społeczeństwo o projekcie ustawy, blokując głosy wyrażające poglądy inne od oficjalnych.

JÓZEF WIECZOREK

Dziennik Polski 16.02.2004

Przydałaby się nowa Komisja Edukacji Narodowej

Przydałaby się nowa Komisja Edukacji Narodowej 

W rozmowie z prof. Franciszkiem Ziejką, przewodniczącym Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich, rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego („Przydałaby się nowa Komisja Edukacji Narodowej”  „Rz” 227, 29.09.2003 r.) czytamy, że projekt nowej ustawy przygotowywanej pod patronatem prezydenta stanowi próbę uporządkowania stanu edukacji wyższej, a wiele zapisów wiąże się z przystosowaniem do prawa Unii Europejskiej.

Niestety, nie jest to zgodne z prawdą. Projekt stanowi petryfikację obecnego kuriozalnego stanu edukacji „wyższej” w Polsce i zapewnia jej swoistość w porównaniu ze standardami obowiązującymi w krajach Unii Europejskiej.

Członek zespołu prezydenckiego prof. Jerzy Dembczyński, rektor Politechniki Poznańskiej, przewodniczący Konferencji Rektorów Polskich Uczelni Technicznych, pisze jasno w Forum Akademickim (nr 7-8) o projektach NSZZ „Solidarność” nawiązujących do standardów europejskich: „Takie rozwiązanie jest nie do przyjęcia przez środowisko naukowe. To jedna z kolejnych prób przeniesienia na grunt polski rozwiązań funkcjonujących w Stanach Zjednoczonych czy w Europie Zachodniej”. Jest to dokładne zaprzeczenie tego, o czym mówi rektor Ziejka.

Społeczeństwo w większości głosowalo za przystąpieniem do Unii, ale w edukacji i nauce pracuje się nad tym, aby swoista „nauka polska” nadal nas wyróżniała od nauki światowej. Standardy europejskie są nie do przyjęcia przez „środowisko naukowe”. W Polsce nadal mają być nieusuwalni profesorowie belwederscy, gdy natomiast nie ma profesorów „białodomowych” czy „elizejskich”, bo prezydenci w innych krajach nic nie mają do mianowania profesorów, jako że nauka jest autonomiczna i od prezydentów oraz premierów niezależna. Całkiem inaczej niż u nas.

Zgodnie z ustawą namaszczeni przez prezydenta profesorowie nie będą zwalniani mimo braku rozwoju naukowego i kiepskiego poziomu edukacyjnego, a właśnie brak rozwoju naukowego i wykańczanie potencjalnych konkurentów jest niemal cechą diagnostyczną profesury polskiej. Chlubne wyjątki potwierdzają jedynie niechlubną regułę. Mobbing u nas nie jest przestepstwem, mimo że jest przestępstwem w krajach Unii Europejskiej. Nie planuje się wprowadzenia instancji rzecznika (mediatora) akademickiego istniejącego w krajach unijnych czy w USA, więc utrwalany jest system autokratyczny. Z niewygodnym pracownikiem rektor może zrobić to, co zechce, bo w praktyce prawo mu na to zezwala. Tak jest skonstruowany system nauki i edukacji w Polsce, i tak ma pozostać na wiele dziesięcioleci po przyjęciu przygotowywanej ustawy.

W nauce i edukacji powinno chodzić o poznawanie prawdy i uczenie innych, jak ją poznawać. (…)

Józef Wieczorek, Kraków

Rzeczpospolita 14.10.2003

Reformy bez głowy

Reformy bez głowy 

Ostatnie raporty NIK o marnotrawstwie grosza publicznego w szkolach wyższych i w KBN wywołują sporo emocji. Informuje na ten temat prasa, ale rektorzy uczelni, jak również KBN, odrzucają zarzuty NIK oraz mediow. Raporty NIK mają być upolitycznione a media podają informacje nierzetelne. Jeśli głos zabierze ktoś niezależny to zostanie ochrzczony mianem frustrata, nieudacznika, ignoranta. Zamiast dyskusji merytorycznej – epitety. Prasa po kontroli NIK lamentuje, że zmarnowano aż 2 mln zł z kieszeni podatnika. Jeśli KBN zmarnowałby tylko 2 mln zł to nie byłoby powodu do lamentu, lecz powód do uznania. Gdyby tak było, to nie powinno się reformować KBN, lecz inne ministerstwa aby wzorem KBN marnotrawiły najwyżej 2 mln w swojej działalności. Tak jednak nie jest. To KBN ma być reformowane i głównie aspekt finansowy jest przedmiotem planowanej reformy. Chodzi o to aby finanse były w rękach ministra a nie uczonych. Można się domyślać, że nie chodzi tu o 2 mln, lecz o znacznie poważniejsze marnotrawstwo pieniędzy publicznych.

Bazy niedanych KBN
Niestety merytoryczna dyskusja na temat marnotrawstawa grosza publicznego jest trudna, gdyż KBN nie udziela rzetelnych informacji na ten temat naruszając tym samym ustawę z dnia 6 września 2001 roku o dostępie do informacji publicznej (Dz.U. Nr 112 z dnia 8 października 2001 r.)

KBN mimo wielu już lat pracy nad bazami danych rzetelnych baz danych nie posiada. KBN bierze aktywny udział w budowie społeczeństwa informacyjnego. Ma wyodrębnione struktury zajmujące się tą budową, ale informacje na temat wykorzystania pieniędzy podatnika na badania są tajne. Jeszcze w 1996 r. podsekretarz stanu J.K. Frąckowiak informował mnie, że KBN nie prowadzi wykazu publikacji ukazujących się w wyniku realizacji grantów. Prowadzi tylko wykaz tematów i kwot wydanych na te tematy. Co zrobiono za te pienišdze nie było przedmiotem zainteresowania KBN. Jeśli pytał o to podatnik to traktowano go jak gamonia, który nie wie jak do danych trafić, lub jak analfabetę funkcjonalnego, który nie umie zrozumieć prostego tekstu czy tabeli.

Jeśli amerykańscy uczeni wyślą sondę badawczą na Marsa a ta milczy, to uczeni grzecznie tłumaczą się przed zainteresowanymi podatnikami amerykańskimi czemu tak się stało. Jeśli nie potrafią wytłumaczyć to mogą nie dostać pieniędzy na dalsze badania. U nas podatnik traktowany jest jak intruz przeszkadzający w jedynie słusznym wydawaniu pieniędzy przez KBN. Podatnik nie ma wpływu na wydawanie jego pieniędzy.

Kiedy sprawdziłem bazę danych KBN w internecie, do której odsyłali mnie ministrowie nauki, stwierdziłem, że co najwyżej 10% projektów badawczych kończy się jakimiś wynikami dostępnymi dla podatnika. W tabelach, tam gdzie winny być opisane wyniki badań rubryki były na ogół puste, a obecnie je na ogół zlikwidowano. Nie ma na ogół żadnych informacji na ten temat. Czyli nie wiadomo na co zostały przeznaczone pieniądze podatnika. Narusza to obywatelskie prawa podatnika do informacji!!! Tam gdzie są podane rezultaty często widać jak mierne one są. Można powątpiewać czy rezultaty warte są tych nakładów jakie zostały przeznaczone na dany projekt. Bardzo często rezultaty (o ile są) są mizerniejsze od rezultatów projektów beznakładowych, realizowanych przez entuzjastów, pozbawionych finansowania przez KBN. Odnosi się wrażenie, że ministrowie nie wiedzieli czym się kończą projekty i co zawierają ‚bazy danych’. Inna interpretacja, że to ja jestem analfabetą funkcjonalnym, nie jest tu zasadna. Prawdziwość moich informacji można sprawdzić na stronie http://www.opi.org.pl/. Wcześniej te ‚wyniki’ widniały na stroniehttp://badis.man.poznan.pl/

Ja nie mam trudności w rozumieniu logicznie i przejrzyście opracowanych tabel ani tekstów, i nie mam trudności w zapoznaniu się z wynikami projektów badawczych realizowanych w innych krajach, mimo że na te badania nie płacę ani złotówki. Nie mam jednak dostępu do wyników badań, które współfinansuję wraz z innymi podatnikami. To nie może być zgodne z prawem!!!

Należy domagać się bezwłocznego umieszczenia informacji o rezultatach projektów badawczych i o zwrot pieniędzy na projekty, które nie zakończyły się istotnymi rezultatami. To są sumy dziesiątek, jeśli nie setek milionów złotych !

Parametryczna lipa
KBN wprowadził ostatnio zasady parametrycznej oceny jednostek naukowych.Według tej oceny KBN kategoryzuje jednostki i finansuje je w zależności, którą kategorię jednostka otrzymała. Rzecz w tym, że brak jest bazy danych tych parametrów. Jeśli parametry nie są znane, nie może być mowy o ocenie parametrycznej. Jeśli parametry brane są z sufitu, to to jest oszustwo. Ważnym parametrem jest m.in. liczba profesorów zatrudnionych w jednostce. Ale z niedawnej wypowiedzi przewodniczącego KRASP na łamach ‚Rzeczpospolitej’ wynika, że nie ma bazy danych także odnośnie profesorów. Profesor może być zatrudniony na kilku, a nawet kilkunastu etatach. Na to zezwala nasze kuriozalne prawo. Profesor może odstawiać lipę (czy można rzetelnie pracować na kilkunastu etatach ???), ale od tej lipy zależy poziom finansowania jednostki. Ta lipa może być do n-tej potegi, bo nie ma bazy danych, i lipa profesorska może być liczona wielokrotnie. Lipa to jest dobra na przeziębienie, ale nie na podział pieniędzy podatnika księgowanych po stronie wydatków na naukę.

Co tak naprawdę KBN finansuje za pieniądze podatnika
KBN został powołany aby finansować za pieniądze podatnika naukę prowadzoną w Polsce.W rzeczywistości widzimy, że KBN w zróżnicowany sposób finansuje przede wszystkim uznawane przez siebie jednostki z nazwy naukowe. Jeśli ktoś pracuje naukowo, tj. tworzy prace naukowe publikowane w dostępnych periodykach a nie jest zatrudniony w takiej jednostce, to nie ma szans na otrzymanie pieniędzy od KBN. Można samemu tworzyć realną jednoosobową jednostkę naukową ale to do nauki polskiej się nie liczy. Gdyby dokonać rzeczywistej oceny parametrycznej jednostek jednoosobwych i jednostek uznawanych przez KBN to by się zapewne okazało, że jednostki jednoosobowe są bardziej naukowo wydajne. Ala ta wydajność naukowa przekreśla je w systemie KBN. Ktoś powie, skoro ktoś pracuje naukowo to niech się zatrudni w jednostce uznawanej przez KBN. Rzecz w tym, że takie jednostki zbyt wydajnych i zainteresowanych autentyczną działalnościš badawczą zatrudniać nie chcą. Wolą dobierać sobie badaczy na bazie kryteriów genetyczno-towarzystkich, a nie merytorycznych. I to nie jest margines nauki w Polsce. To jest raczej standard. Jeśli ja jestem w błędzie i jest inaczej, to oczekuję od decydentów realnych decyzji w zakresie zatrudniania aktywnych naukowo a zwolnienie jednostek nieaktywnych, finansowanych przez podatnika.

Gdyby KBN płacił za rezultaty badań, bez wzgledu na miejsce zatrudnienia czy niezatrudnienia badacza to za mniejsze pieniądze mielibyśmy więcej uznawanych w nauce światowej publikacji.

Ale jak wskazuje analiza danych o projektach badawczych KBN finansuje obiecanki-cacanki a nie rezultaty badań naukowych.

Jak podała 2 lata temu ‚Rzeczpospolita’ na jednego naukowca w Polsce przeznacza się tylko 45 667 USD. Ponieważ nakłady na naukę ostatnio nieco spadły być może jest to obecnie kwota nieco niższa. Jest to kwota niewątpliwie skromna w porównaniu z wydatkami w krajach zachodnich, nawet kilkakrotnie większymi, ale jest to kwota olbrzymia w porównaniu z kwotą 0 zł przeznaczaną na finansowanie jednoosobowych jednostek aktywnych naukowo.

Warto zaznaczyć, że przy układaniu rankingów uczelni m.in. uwzględnia się ilość finansowanych przez KBN projektów a nie jakość rezultatów osiągniętych w efekcie ich realizacji. Im więcej otrzymanych pieniędzy tym wyższe miejsce w rankingu. Rezultaty nie mają znaczenia. Im większe marnotrawstwo tym lepiej ! ?

W procesie przyznawania grantów KBN wygrywali na ogół sami swoi, członkowie jury oceniających projekty, ich rodziny i koledzy. To się na ogół nazywa sytuacją korupcjogenną, lub wręcz jasno korupcją czy nepotyzmem. Ale w nauce polskiej to się określa stosunkami przyjacielskimi. Jeśli ktoś jest przyjacielem samego siebie czy swoich pociech to wszystko jest w porzšdku. Ten proceder nieco ostatnio ograniczono. Członkowie jury już nie mogą bezpośrednio wygrywać konkursów (czyli samym sobie przyznawać pieniędzy na badania ) chyba, że są promotorami. Wtedy w czasie głosowania wychodzą za drzwi. Rzecz w tym, że często mimo wychodzenia za drzwi też wygrywają. Okazuje się, że nadal są najlepsi, a rezultaty badań nadal są tajne.

Labirynt finansowo-wynikowy
Uczeni wołają: dajcie nam pieniądze a wyniki same przyjdą. Otóż tak nie jest. Niektórzy pieniądze otrzymują, i to znaczne, a wyniki nie przychodzą. Jakby zagubiły się w skomplikowanym labiryncie. W naszym systemie nauki nić Ariadny została przerwana. Czy planowana reforma naprawi nić Ariadny ? Czy między nakładami na badania a jej wynikami będzie jakikolwiek związek?

Obecnie go nie ma. Wyniki ‚najlepszych z najlepszych’, którzy na badania dostali 100, 200, 300, 400 500 i więcej tysięcy złotych są nierzadko żadne, albo nie są dostępne dla podatnika. Nie ma żadnej korelacji między nakładem na badania a ich wynikami. Niejednokrotnie badania beznakładowe przynoszą lepsze wyniki, ale KBN nie chce płacić za wyniki, płaci za obiecanki i nie widać zmian na lepsze mimo wielu już prób reformowania KBN. 14 listopada 2002 r. KBN ogłosił projekt ustawy o finansowaniu nauki, już w ramach Ministerstwa Nauki, w które KBN ma być przekształcony. Nie ma w nim planu powiązania nakładów na badania z wynikami badań. Nie ma planu ujawniania podatnikom rezultatów badań finansowanych z jego kieszeni. Nie ma planu finansowania badań prowadzonych przez jednoosobowe jednostki naukowe, lub alternatywnie planów zatrudniania aktywnych naukowo w jednostkach badawczych. Nie ma planu zwrotu pieniędzy wydanych przez KBN na badania, których rezultatów do tej pory nie ma, jak wynika z tzw. baz danych KBN.

Raczej w wielu sprawach jest petryfikacja stanu obecnego, z tym że sprawy finansowe z rąk uczonych przejmuje Minister Nauki. Projekt ustawy nie jest powiązany z rozwiązaniami systemowymi w nauce, stąd jego pozytywne znaczenie jest raczej wątpliwe.

Bieda uczelni
Nie jest prawdą, że w uczelniach ludzie nie chcą pracować bo płace są niskie. Nie jest prawdą, że przemysł odbiera najlepszych, bo lepiej płaci. To przemysł u nas upada i nie tworzy zaplecza badawczego. Może właśnie dlatego upada, że takiego zaplecza nie tworzy, a uczelnie, wydziały, kierunki studiów, rosną jak grzyby po deszczu, mimo biedy. Uczelnie zatrudniają często byłych polityków, zapewne idealistów, którzy nie chcieli się zatrudnić w dobrze płatnym przemyśle a tylko na biednych uczelniach aby realizować swoje posłannictwo szukania prawdy, której nie mogli znaleźć w polityce. Może jakiś przedszkolak w to uwierzy, ale i to nie jest pewne.

Werbalnie i statutowo ci, którzy są zatrudnieni na uczelniach to członkowie korporacji nauczanych i nauczających poszukujących prawdy. Niektórzy tak intensywnie szukają prawdy, że zatrudniają się w kilku, kilkunastu uczelniach naraz.

Warto tu podkreślić, że osób posiadających duży dorobek naukowy i edukacyjny, cieszących się zbyt dużym poważaniem u studentów uczelnie nie chcą zatrudniać. Zbyt duży to kontrast z producentami bubli edukacyjnych zatrudnionymi dożywotnio na uczelniach.

Jeśli jest inaczej, to należy oczekiwać od Panów Rektorów realnych decyzji w sprawie obniżenia intensywności poszukiwania prawdy i zatrudniania nauczycieli tylko na jednym akademickim etacie z zakazem produkowania bubli edukacyjnych.

Reformy bez głowy
Czy przejęcie finansów przez Ministra i urzędnikow zmieni coś na lepsze? Wątpliwe. To jest przecież powrot do niechlubnej przeszłości. Zmienić sposób finansowania nauki w Polsce na pewno należy, ale trzeba to zrobić z głową.

Jeśli dach cieknie nie ma sensu malować mieszkania. Wyrzuci się jedynie pieniądze na darmo. U nas jednak tak przeprowadza się reformy. Reformując szkolnictwo pod hasłem ‚od przedszkola do doktora’ nie zreformowano głowy – tj. uczelni wyższych, które przecież kształcą nauczycieli. Tym samym nauczyciele zamiast być lokomotywą przemian stali się jej hamulcowymi. Reforma oświaty musi objąć szkolnictwo wyższe. A reforma nauki nie może być oderwana od szkolnictwa wyższego. To musi być kompatybilne. Ktoś kto nie jest kreatywny nie nauczy innych kreatywności. A obecnie uczelnie nie chcą ludzi kreatywnych, lecz wyrobników dydaktycznych dla zapewnienia uczelni pieniędzy otrzymywanych od ‚łebka’. Ilość nie chce przechodzić w jakość, więc mamy produkcję ogromnej ilości dyplomów a nie kreatywnych absolwentów. Mamy bubel edukacyjny, wielkie oszustwo edukacyjne dla zapewnienia zatrudnionym na uczelniach lepszego bytu. Na uczelniach zagranicznych profesorowie ‚stają na głowie’ aby zyskać jak najlepsze noty u studentów. U nas tym którzy u studentów zyskują poważanie ‚głowy się ścina’ a następnie roznieca się lament nad powiększającą się luką pokoleniową.

Uczelnie mają mentalność żebraków. Lamentują, że są biedne. To prawda. Ale uczelnie chcą jedynie pieniędzy, a nie chcą wędki, ani nawet bułki. Jeśli ktoś zaproponuje obniżkę kosztów funkcjonowania uczelni, przez przyjęcie nauczycieli bardziej efektywnych, otrzyma odpowiedź – ‚nie widzę możliwości’ . Epidemia krótkowzroczności u decydentów edukacyjnych trwa mimo zmian ustrojowych bez obniżenia intensywności .

Jak wyjść z labiryntu
Niektórzy twierdzą, że brak jest polityki w dziedzinie nauki. Nie jest to takie pewne. Skoro usuniętych w okresie stalinowskim przywracano do pracy w czasie odwilży, a usuniętych w okresie jaruzelskim nadal nie, to jest to określona polityka – bez odwilży w dziedzinie nauki. Luka pokoleniowa jest rezultatem takiej polityki. Uczelnie rozliczane są z ilości, a nie z jakości. Nadal istnieje powołana 50 lat temu PAN odseparowana od szkolnictwa wyższego co zwiększa koszty badań a obniża poziom edukacji. Mimo planowanych reform nie przewiduje się rychłego włączenia struktur PAN w struktury uczelni wyższych. Bez kompleksowej reformy nauki i szkolnictwa (w tym wyższego) nic tak naprawde się nie zmieni. Na obecną strukturę nauki można przeznaczyć z budżetu wielokrotnie więcej pieniedzy, a może nawet tyle co sam budżet, a poprawa nie będzie widoczna. Sedno sprawy tkwi w tym, aby powiązać nakłady z wynikami, aby powiązać naukę z edukacją i gospodarką, aby poddać rzeczywistej kontroli wydawanie pieniędzy podatnika księgowanych po stronie wydatków na naukę. Bez tego nie będzie wyników, które nie przyjdą za pieniędzmi, lecz zagubią się w labiryncie. Z obecnych 0,338 % PKB księgowanych po stronie wydatków na naukę, zapewne tylko niewielka część idzie na naukę, a spora część na działalność paranaukową lub wręcz antynaukową. Gdyby efektywnie zagospodarować te 0,338% to poprawa efektywności badań winna być widoczna, a społeczeństwo może by łatwiej było przekonać do potrzeby wydawania na naukę 3,38%.

 
Józef Wieczorek

UWAGA: Skrócona wersja tego tekstu ukazała się w ŻYCIU z dnia 18.11.2002

System zamknięty i niereformowalny

System zamknięty i niereformowalny 


Kiedy nauka w Polsce stanie się częścią nauki światowej?
 

Komitet Badań Naukowych ma być przekształcony w ministerstwo nauki. Taki jest plan władz KBN. Minister nauki ma decydować o dzieleniu pieniędzy, a uczeni jedynie doradzać i opiniować. Uczeni nie chcą się jednak pozbyć autonomii. Czy powstanie ministerstwa nauki oznacza próbę reformy nauki w Polsce? Można w to wątpić. Brakuje programu zmian systemowych.

Nauka w Polsce jest chora, została wyodrębniona od nauki sensu stricto jako tzw. nauka polska ze specyficznymi dla niej cechami, jak: dominacja stopni i tytułów nad osiągnięciami naukowymi, brak dostępu do informacji o rezultatach badań, brak kontroli i możliwości krytyki poczynań autonomicznych korporacji. Raporty NIK wskazują od dawna na nadużycia w KBN, zgodne z odczuciami obywateli obserwujących znikanie swoich pieniędzy księgowanych po stronie wydatków na naukę. Ale KBN nic sobie z tego nie robi. Uczeni chcą zachować autonomię, ale polega ona głównie na przyznawaniu pieniędzy sobie i swoim, bez żadnej kontroli. Władze KBN chcą ten problem rozwiązać, ale proponują tylko przejęcie dzielenia pieniędzy przez siebie. Tego nie można nazywać reformą.

Istnieje uzasadnione domniemanie, że chodzi głównie o przejęcie łatwego dostępu do kieszeni podatnika. Nie ma programu naprawy kuriozalnego systemu nauki w Polsce, tak aby był kompatybilny z systemem nauki na przykład w USA. Profesorowie tego nie chcą. Utraciliby swoje strefy wpływów. Na obecny system narzekają, ale w gruncie rzeczy jest im z tym dobrze. Mają autonomię, mogą robić, co chcą, za nic nie odpowiadają. Domagają się zmian, ale tylko takich, które by niczego zasadniczo nie zmieniły, a przyniosły większe pieniądze do podziału bez kontroli.

Może by można coś zmienić, gdyby system został otwarty nie na urzędników, jak się projektuje, ale na międzynarodowe społeczeństwo nauki. Ale to zagraża decydentom – profesorom, którzy sami siebie opiniują, a każdy przejaw krytyki ich poczynań czy poglšdów, jak za czasów Najwyższego Językoznawcy, kończy się skazywaniem niepokornych na śmierć naukową. Eliminuje się w ten sposób myślących niezależnie: „Stłucz pan termometr, nie będziesz miał pan gorączki” – to jest metoda walki z nadużyciami w nauce polskiej. Za pomocą tłuczenia „termometrów” nie poprawiono jednak stanu nauki w Polsce.

System nauki w Polsce jest zamknięty i – zdaje się – niereformowalny. Sytuacja jest patowa. Rząd nie proponuje otwarcia systemu nauki w Polsce, a co najwyżej ratowanie tzw. nauki polskiej. Wygląda na to, że po przejęciu finansów wszystko ma pozostać po staremu, a nauka polska ma konkurować z nauką zachodnią jak w „dobrych” komunistycznych czasach. Kiedy nauka w Polsce stanie się częścią nauki światowej? W ramach budowy społeczeństwa informacyjnego społeczeństwo nie jest o tym informowane, tak jak nie jest informowane o arcydziełach naukowych powstających za jego pieniądze. Do tych „arcydzieł” tworzonych przez „najlepszych z najlepszych” nie ma dostępu, i to nie dlatego, że jest społeczeństwem analfabetów funkcjonalnych. KBN stworzył bazę „niedanych” na temat projektów badawczych (strona http://www.opi.org.pl/), która, niestety, nie została poddana kontroli NIK. Plan utworzenia ministerstwa nauki nie zakłada, jak się zdaje, wprowadzenia jawności w życiu naukowym, a bez tego nie ma nauki sensu stricto, jest co najwyżej nauka polska.

 
Józef Wieczorek 
Autor jest geologiem, byłym wykładowcą UJ.

UWAGA: Tekst ukazał się na łamach Rzeczpospolitej – 2002.10.24 

„Premier z naukowcami”

„Premier z naukowcami”

 

nadzieją należy oczekiwać „zreformowania szkolnictwa wyższego i nauki oraz zwiększenia na nie nakładów finansowych”, co zapowiedział w niedzielę premier Jarosław Kaczyński („Premier z naukowcami”, „Rz” 270, 20.11.2006 r.). Niezależne Forum Akademickie http://www.nfa.pl, grupujące naukowców pracujących zarówno w Polsce, jak i poza granicami kraju, przygotowało postulaty reform dotyczących dróg kariery akademickiej i finansowania nauki zgodnych z Europejską kartą naukowca i kodeksem postępowania przy zatrudnieniu pracowników naukowych.

NFA postuluje m.in. stworzenie uproszczonej i przejrzystej drogi kariery naukowej w Polsce zbieżnej ze standardami anglosaskimi, w tym zlikwidowanie stopnia doktora habilitowanego i tytułu profesora „belwederskiego”, wprowadzenie powszechnych i otwartych konkursów na stanowiska uczelniane ogłaszanych (pod rygorem nieważności) w specjalnym serwisie internetowym, obowiązku pełnego ujawnienia dorobku naukowego, rozdziału większości funduszy przeznaczonych na badania przez otwarte konkursy projektów badawczych (grantów) z udziałem recenzentów zagranicznych, w pełni jawnych i opartych na konkurencji zasad finansowania badań.

Przeprowadzenie postulowanych zmian stanowiłoby krok we właściwym kierunku dla zatrzymania, a przynajmniej spowolnienia, drenażu mózgów – wyjazdu z kraju na stałe najlepszych polskich studentów i naukowców.

Pod postulatami NFA podpisało się już ponad 100 naukowców i studentów z kraju i zagranicy, w tym kilka polskich organizacji akademickich za granicami ( University of Oxford Polish Society, Durham University Polish Society, Polish Professionals in London, Warwick University Polish Society, London School of Economics Polish Society).

Józef Wieczorek, prezes Fundacji Niezależne Forum Akademickie

Rzeczpospolita,  29.11.2006

Czy naprawdę bliżej do Oxfordu ?

Józef Wieczorek & Cezary Wójcik 

Czy naprawdę bliżej do Oxfordu ?

 

Odległość z Krakowa do Oxfordu wynosi ok. 1600 km , ale polskie uczelnie, od uczelni brytyjskich czy amerykańskich dzieli w rzeczywistości dużo większa odległość, odległość którą lepiej mierzyć w dziesiątkach lat oraz miliardach euro.

W rankingu światowych uczelni Uniwersytet Oxfordzki plasuje się na 10 miejscu a UJ znajduje się pomiędzy 305 a 402 miejscemhttp://ed.sjtu.edu.cn/rank/2007/ranking2007.htm.

Wśród uniwersytetów europejskich Oxford jest na drugim miejscu, podczas gdy UJ (ani zresztą żadnej innej polskiej uczelni) nie ma nawet w pierwszej setcehttp://ed.sjtu.edu.cn/rank/2007/ARWU2007_TopEuro.htm

To dystans znaczny. Uniwersytet w Oxfordzie założony został w 1167 r., a w Krakowie w 1364 r. Dystans prawie 200 lat też jest znaczny, jednak wiele uczelni było w stanie pokonać nawet większy dystans wiekowy, aby Oxford pokonać jakością, albo przynajmniej się zbliżyć do tej jakości.

Czy UJ naprawdę zbliża się do Oxfordu ?

Początek wywiadu z rektorem UJ (Tygodnik Przegląd nr.43 -Bliżej do Oksfordu 
http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=wywiad&name=270

sugerował, że rektor zdaje sobie sprawę na czym polega paradoks polskiego systemu nauki i po czyjej stronie leży wina.

Archaiczny i nieco cudaczny system organizacji i zarządzania szkolnictwa wyższego i nauki w Polsce jest jedną z najważniejszych przyczyn dlaczego nam tak daleko do Oxfordu. Rektor bardzo słusznie zauważył, że pracownicy naukowi polskich uczelni skutecznie bronią się przed weryfikacją swoich kwalifikacji i produktywności ze strony naukowców zagranicznych.

I to jest skandal, bo nauka ze swej natury jest globalna, a nie lokalna – krajowa. Skoro nauka w Polsce broni się przed globalizacją, to zachodzi pytanie – czy to jest naprawdę nauka ?

Dalej z argumentami pana rektora trudno się jednak zgodzić. Położył on nacisk na sprawy finansowe, na duży dystans do Oxfordu w nakładach na naukę.

To jest niepodważalny fakt, ale faktem jest również, że u nas nie widać pozytywnej korelacji między nakładami na naukę i jej efektami. Co gorsza, istnieją trudności aby wykazać co nowego wniesiono do nauki przy danym nakładzie finansowym, bo u nas nie ma rzetelnych baz danych na ten temat, a nawet skrzętnie się ukrywa przed podatnikiem rezultaty projektów badawczych, na które podatnik wyłożył swoje pieniądze.

Trudno tym zyskać sobie zrozumienie społeczne dla potrzeb naukowców. Ponadto, uwarunkowania organizacyjne nie sprzyjają przyciąganiu pieniędzy z zagranicy.

Co z tego, że polski naukowiec zdobędzie pieniądze na zakup odczynników i sprzętu w międzynarodowych konkursach projektów badawczych, jeżeli następnie administracja uczelni dokonuje swoistego sabotażu jego poczynań, polegającego na tym, że tenże naukowiec czeka trzy miesiące na realizację zamówienia pipet lub dziewięć miesięcy na zamówienie lodówki?

Tymczasem, jego kolega w Oksfordzie, czy nawet w każdej podrzędnej zachodnioeuropejskiej uczelni realizuje takie zamówienie w jeden, lub najwyżej kilka dni. W ciągu dziewięciu miesięcy zagraniczny kolega już może przygotować publikację naukową, podczas gdy polski uczony wciąż oczekuje na lodówkę.

Jest to przykład drastyczny, ale wzięty prosto z życia, który obrazuje, że przyczyn różnic pomiędzy sytuacją polskich uczelni a Oxfordem i innymi uczelniami zachodnioeuropejskimi nie należy szukać tylko w pieniądzach, lecz przede wszystkim w organizacji i zarządzaniu uczelniami.

Gdyby dystrybucja obecnie dostępnych środków finansowych uwarunkowana byłaby jedynie merytorycznymi osiągnięciami pracowników naukowych, a nie względami genetyczno-towarzyskimi, efektywne wykorzystanie tych środków byłoby dużo lepsze, a produktywność naukowa polskich uczelni dużo większa.

Niestety, nie ma woli ze strony decydentów, aby nasz system uczynić bliższym temu jaki obowiązuje w krajach anglosaskich, w tym w Oxfordzie.

Podstawą reformy powinno być to, żeby nasz system tytularno-towarzyski zastąpić systemem dorobkowym, czyli aby oceniać naukowców nie według tytułów i układów, lecz według osiągnięć, mierzonych obiektywnie, z udziałem międzynarodowych ekspertów.

Niestety, trudno jest zauważyć pozytywną korelację między dorobkiem naukowym i edukacyjnym a tytułem profesorskim – z reguły produktywność naukowca obdarzonego belwederskim tytułem profesora spada drastycznie.

Zadanie to jest dodatkowo utrudnione tym, że nie mamy dobrych baz danych ludzi nauki. Zainteresowany obywatel, który finansuje naukę ze swoich podatków, nie ma szans na uzyskanie informacji o dokonaniach (lub ich braku) naukowców polskich, w tym profesorów.

O tym kto dostanie ten upragniony tytuł decyduje wąskie grono samych swoich.

Nierzadko możemy się przekonać, co najlepiej wiedzą studenci, że mamy też kiepskich profesorów, którzy mają dożywotnio zagwarantowane etaty, oraz znakomitych doktorów, którzy albo muszą wynosić się z kraju, albo odchodzić od nauki, bo akademickie korporacje są na nich zamknięte.

Tak samo działa bariera dla naukowców polskich pracujących za granicami kraju, których sami swoi nie chcą tak łatwo przyjmować w obawie o zaburzenie panującego ładu.

Tymczasem podstawą współczesnej nauki jest mobilność pracowników naukowych. Wolny rynek pracy doprowadza do tego, że uczelnie biją się o najlepszych naukowców, podczas gdy mierni naukowcy wypadają z obiegu.

Rektor UJ ani słowem nie wspomniał o Europejskiej Karcie Naukowca (EKN), której zalecenia jakoś nie mogą się przebić do ustawodawstwa polskiego, do statutów polskich uczelni, w tym do statutu, a przede wszystkim do praktyki UJ.

Tego już nie da się zwalić na słabe finansowanie. Gdyby zalecenia EKN wprowadzić do praktyki, to marnotrawstwo środków księgowanych po stronie wydatków na naukę byłoby znacznie mniejsze a system byłby bardziej kompatybilny z najbardziej efektywnym systemem anglosaskim.

Niestety wśród rektorów polskich nie ma woli aby tak się stało.

No cóż, najwygodniej narzekać na brak środków finansowych – narzekanie na własną zaściankowość nie byłoby tak dobrze widziane.

Rektor UJ chwali się, że obecnie wprowadzamy system boloński, a studenci oceniają wykładowców co pomaga ‚tworzyć efektywny system motywacyjny dla pracowników. ‚

Jakoś tego nie widać, bo studenci nadal narzekają na dużą ilość kiepskich wykładowców, a uczelnie nie mają ochoty przywracać dla studentów najwyżej przez nich ocenianych wykładowców, których uczelnie pozbyły się w czasach komunistycznych.

Niestety, to rzutuje na obecny stan kadrowy uczelni i na poziom (nie)wiarygodności władz uczelni.

Co więcej, portal internetowy, na którym studenci umieszczali swoje opinie o wykładowcach i asystentach spotkał się z protestami oburzonych profesorów.

Tymczasem prawdziwie dobry wykładowca nie powinien się obawiać tego typu opinii, lecz czytać je i brać do serca, tak by poprawiać swój „produkt edukacyjny”, czyli formę i treść prowadzonych zajęć.

Niestety, źle pojęta duma grona profesorskiego uniemożliwia przyjęcie krytyki ze strony studentów, którzy są niekiedy traktowani jak piąte koło u wozu.

Tymczasem profesorowie powinni pamiętać, że to kształcenie przyszłych pokoleń jest ich głównym zadaniem na uczelniach.

Józef Wieczorek & Cezary Wójcik,

Niezależne Forum Akademickie www.nfa.pl

PS.

Tekst przeslany Redakcji Tygodnika Przegląd, ale swiatla dziennego nie ujrzal. Zostaje ujawniony na portalu NFA sluzacym do tego aby to co zwykle jest skrywane pod dywanem stalo sie dostepne dla wszystkich zainteresowanych.

2007-11-16

http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?id=444