Co słychać starego? czyli o nauce polskiej 20 lat później

Co słychać starego? 
czyli o nauce polskiej 20 lat później

 

4 czerwca 1989 r. to dla wielu Polaków jedna z dat przełomowych, data wychodzenia z komunizmu. Ale czy naprawdę wyszliśmy z komunizmu?

Chyba nie do końca. Co więcej nie za bardzo chcemy się z komunizmem rozliczyć. Ustawy dokomunizacyjnej mimo upływu lat nie ma do tej pory i chyba chodzi o to aby już nigdy jej nie było.

W sprawie lustracji środowisko akademickie, zwykle konformistyczne, wykazało się iście heroiczną postawą organizując bunt antylustracyjny.

W walce o niepoznanie własnej historii wreszcie ujawnił się nonkonformizm, tak na codzień deficytowy. Widać przeszłość środowiska akademickiego to sprawa poważna, skoro na jej poznanie uczelnie same sobie nakładają kaganiec, ograniczają wolność swoich badań.

Władza POPów

Na froncie walki o pokój, o wprowadzenie nowego, jedynie słusznego systemu, szczególną rolę mieli odgrywać ludzie nauki – tzn. nowi ludzie nauki, postępowi i ideowi. Ci mieli wychować nową młodzież budującą nowy ustrój.

Wielu ‚starych’ profesorów uformowanych w Polsce ‚burżuazyjnej’ nie za bardzo chciało tworzyć Polskę ‚demokratyczną’ więc zastępowano ich nowymi, uformowanymi często na froncie wschodnim.

Nie wszyscy mieli pojęcie o nauce, ale z braku odpowiednich kadr wielu z nich wyznaczano na Pełniących Obowiązki Profesorów, którzy mieli wspierać Pełniących Obowiązki Polaków wprowadzających nowy ład i porządek, i zakładających Podstawowe Organizacje Partyjne.

Władza POPów, w różnych wcieleniach, odcisnęła się na obliczu Polski Ludowej tak silnie, że skutki są do dziś widoczne, ale ślady ich działalności są skrupulatnie zacierane.

Dyskusje na temat poznawania niechlubnej przeszłości, także autorytetów naukowych, koncentrują się głównie wokół IPN i materiałów wytworzonych przez SB. Ale co z badaniem materiałów PZPR czy archiwów akademickich?

Z tym jest znacznie gorzej. Proszę spróbować odtworzyć składy POP PZPR na uczelniach, czy w instytutach naukowych. Nader rzadko to się udaje.

Bez zgody POP PZPR nie było można nikogo awansować, usunąć, wysłać za granicę. POP rozdawały karty na uczelniach, decydowały o polityce kadrowej, a badań na ten temat nadal nie ma. Nie bez przyczyny.

Wielu członków POP nadal ma się dobrze w systemie szkolnictwa wyższego, które niestety tak dobrze się nie ma, a władze uczelni dzielnie walczą, aby to co zostało ukryte pod dywanem w czasie transformacji nadal nie ujrzało światła dziennego.

Metodologia badań naukowych

Po 20 latach od ‚upadku’ komunizmu na uczelniach dominują beneficjenci systemu PRL i dbają o ‚właściwą’ metodologię prowadzonych badań, piętnując każde odchylenia.

Ostatnio było sporo szumu w sprawie – podobno niewłaściwej – metodologii badań historycznych na poziomie magisterskim. Nikt nie jest natomiast zainteresowany metodologią badań historycznych na poziomie profesorskim.

Metody badań profesorów z uczelnianych komisji senackich, ‚historycznych’, dla ustalenia pokrzywdzonych w PRL, czy nad opracowaniem dziejów uczelni w ostatnich kilkudziesięciu latach – budzą konsternacje, a ich metodologia winna być bez zarzutu, wzorcowa.

Historycy komisji najstarszej polskiej uczelni badają krzywdy, ale głównie wśród beneficjentów systemu, pomijając ofiary systemu, także tych, którzy mają status pokrzywdzonego! Oryginalna metodyka – nieprawdaż? I nikogo to nie razi.

W dziele historyków przygotowanym przez samych profesorów historii na 600- lecie UJ – ” Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego” nie zauważono nawet, że w Polsce, nie tak jeszcze dawno, był stan wojenny. Nie jest to wyjątek, bo stosowana metodologia badań historycznych prowadzi do tego, że historie uczelni polskich zwykle doprowadzane są do roku 1968 r. a potem – przeskok do roku 1989, może z kilkoma ogólnikowymi zdaniami o tym co było w międzyczasie.

Podobnie historycy polemizując z kolejnymi projektami reform w nauce, przypominają jakie szkody w nauce wyrządziły ‚reformy’ roku 1968, całkiem zapominając o ‚reformach’ lat 80-tych.

Taka jest metodologia badań i taki poziom niezawisłości od faktów wśród nadal Pełniących Obowiązki Profesorów.

Wielka czystka w nauce

‚Reformy’ lat 80-tych poskutkowały wielką czystką kadrową w nauce, ale także, jak obecnie widzimy, wielką czystką pamięci środowiska akademickiego. Wyrejestrowano wówczas z systemu nauki tysiące młodych, nonkonformistycznych pracowników akademickich, o zbyt dobrej pamięci i zbytnio aktywnych. Na nich skupiała uwagę i PZPR, i SB, jako na głównych ich wrogach i przeciwnikach systemu, negatywnie wpływających na młodzież akademicką.

O tym można bez trudu przeczytać w archiwach pozauczelnianych (materiały PZPR w Archiwach Akt Nowych, czy materiały SB w archiwach IPN), ale na uczelniach informacje dotyczące tego okresu są na ogół niedostępne. Nieco można znaleźć w internecie.

Uczelnie autonomicznie bronią natomiast dostępu do informacji publicznej, zamienianej w informację sekretną, lub jej brak, powołując się dla jej utajniania np. na ustawodawstwo stanu wojennego, którego istnienia nie zawsze potrafili uchwycić w historiach uczelnianych!

W ciągu ostatnich 20 lat, w mediach słyszymy często o luce pokoleniowej w nauce, ale nie ma odpowiedzi jak to się stało, że taka luka powstała.

Wielka czystka dokonana wśród nieposłusznej kadry akademickiej w latach 80-tych stanowi główny powód tej luki. Beneficjenci tej czystki nie byli w stanie z przyczyn intelektualnych, ani nawet nie mieli zamiaru z przyczyn ekonomicznych, luki ograniczyć.

Z powodu braków kadrowych akademiccy beneficjenci PRL, byli i nadal są produktem poszukiwanym na kwitnącym rynku edukacyjnym i mają zapewnione i po kilka etatów. Po co zatem mają likwidować to co im przynosi profity?

Wielu historyków zastanawia się nad przyczynami okresowej klęski ZSRR po napaści Hitlera 22 czerwca 1941 r. Różne są interpretacje, ale jedną z przyczyn jest luka kadrowa wojskowych po przeprowadzeniu przez Stalina wielkiej czystki w końcu lat 30-tych. Czystka miała miejsce głównie wśród kadry dowódczej i lukę można było szybko uzupełnić i wzmocnić potencjał wojenny.

Czystka w nauce lat 80-tych przeprowadzona na ogromną skalę dotyczyła głównie młodszych, więc spowodowała lukę pokoleniową, trudniejszą do szybkiego wypełnienia i do wzmocnienia potencjału intelektualnego.

Nowe kadry, stare problemy

Po 20 latach mamy już nowe pokolenie w nauce, uformowane przynajmniej na szczeblu szkolnictwa wyższego, już po tzw. transformacji. Winno być inaczej niż w PRL, bo jak zwykle słyszymy – potrzebna jest zmiana pokoleniowa aby coś się mogło zmienić. Pokolenie już nowe – problemy nadal stare.

Otwarto szeroko granice, ale naukę polską poza granicami jakoś słabo widać, oczywiście z wyjątkami, ale te zawsze były, także w czasach PRL. Wiele tych wyjątków, jak nieraz słyszymy, zawdzięczało swą wyjątkowość PZPR, czy SB – ale nie wszyscy.

Blokada rozwoju młodych, strach przed konkurencją, powoduje, że starsze kadry jakby przejęły rolę dawniej pełnioną przez stróży porządku socjalistycznego.

W 1946 r. politruk Włodzimierz Sokorski, który z braku nowej kadry naukowej, po przełamaniu frontu wojennego, rzucony został na front nauki, jasno mówił o zarządzaniu nauką przez scentralizowaną habilitację. Trzeba było znaleźć sposób na uformowanie posłusznych.

I tak zarządzano, nawet dość skutecznie, a nowe środowisko tak się przyzwyczaiło do takiego zarządzania, że o zmianach na wzór zachodni nawet nie chce słyszeć do dnia dzisiejszego.

Rzec by można: Jak nas partyjniacy ustawili, tak chcemy stać i innych ustawiać!

I tak ustawiają, może z pewnymi modyfikacjami – ale jednak skutecznie, o czym mogliśmy się przekonać i w ciągu ostatnich miesiącach.

Jak dr Jarosław Pająk podniósł publicznie dokonanie plagiatu przez rektora Akademii Medycznej, zaraz przy próbie habilitacji został osadzony na miejscu. Dzięki roztargnieniu prof. Krzysztofa Drewsa, który napisał mu dwie przeciwstawne recenzje – jedną chwalebną, drugą dyskwalifikującą, przynajmniej wiadomo jak w praktyce wygląda ‚ocena’ prac naukowych. A to tylko wierzchołek góry lodowej, który dotąd był znany tylko w kuluarach.

Dr Marka Migalskiego, niewłaściwie dla środowiska akademickiego ukierunkowanego politycznie, nie dopuszczono nawet do otwarcia przewodu habilitacyjnego. Nieco szczęścia ma prof. Andrzej Nowak, że jego ‚odchylenia’ wykryto już po habilitacji, więc tylko spotyka się z ostracyzmem.

Nie ma już wiodącej PZPR, ani SB, ale niemerytoryczne – uwarunkowane politycznie, (nie)etycznie – oceny, awanse, degradacje, nominacje – pozostały.

A co na to środowisko ? Rzadko reaguje. Nie na darmo wyselekcjonowano je spośród posłusznych, aby się teraz buntowało! Jak się głowę schowa do piasku, to z ‚podręczną strusiówką’ można do emerytury przetrwać.

Mamy wolność, ale przed wypowiedzią, po wypowiedzi – nie do końca. Nikt nie wierzy w merytoryczną ocenę jego dokonań naukowych, więc lepiej siedzieć cicho. Wiadomo, że wartość dorobku z dnia na dzień może się drastycznie zmienić. To co było znakomite, może się okazać niedorzeczne, jeśli naukowiec okaże się niepoprawny w swych dociekaniach, w promocjach, petycjach.

Urzędu cenzury co prawda już nie ma, ale cenzura, w tym autocenzura, ma się zupełnie dobrze. Szczególnie wysoko są cenieni ci, którzy potrafią sami z niej korzystać.

Uczelnie mają zagwarantowaną autonomię do zakładania sobie kagańców i z tej autonomii nieraz korzystają. Jak sobie same kaganiec założą, nie muszą się obawiać o finanse, dotacje, nominacje, akceptacje.

Jak widać w nauce polskiej w 20 lat po transformacji – bez zmian. Może mówienie o transformacji nie do końca jest zasadne, skoro wiele zmieniono tak, aby pozostało po staremu?

Józef Wieczorek

Opcja na prawo,  Nr 7-8/91-92, lipiec – sierpień 2009, str. 52

Prof. dr hab. dożywotni

Prof. dr hab. dożywotni

 Cezary Wójcik, Józef Wieczorek

Polska nauka choruje na tytułomanię

W polskiej nauce ciągle obowiązuje tytułomania niespotykana w innych cywilizowanych krajach. Najwyższa pora z tym skończyć i uprościć procedury nadawania stopni naukowych. 

W sejmowej komisji edukacji, nauki i młodzieży znajduje się projekt nowej ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym autorstwa grupy profesorów pod patronatem prezydenta RP. Niestety, petryfikuje on obecny system, będący swoistą hybrydą rozwiązań sprzed II wojny światowej z sowieckimi naleciałościami. Utrwala rozbudowaną tytułologię w polskiej nauce, która nie jest stosowana nigdzie poza krajami takimi jak Białoruś, Kuba, Wietnam i Korea Północna. Tak się niestety składa, że zgodnie z obowiązującym prawem Rzeczpospolita Polska z zasadą wzajemności uznaje tytuły naukowe nadawane przez te państwa z dawnego „obozu pokoju i przyjaźni”, nie uznaje natomiast tytułów z krajów takich jak USA. Tak więc profesor z nadania Łukaszenki jest również w Polsce profesorem, podczas gdy profesor Harvard University profesorem u nas nie jest.

Kogo uznajemy

Na mocy umów międzynarodowych Rzeczpospolita Polska uznaje dokumenty o wykształceniu, stopnie i tytuły naukowe z następujących państw: Armenii, Austrii, Białorusi, Chorwacji, Czech, Słowacji, Estonii, Jugosławii, Kazachstanu, Kirgizji, KRLD, Kuby, Libii, Łotwy, Mołdawii, Mongolii, Niemiec, Rosji, Rumunii, Słowacji, Słowenii, Syrii, Tadżykistanu, Ukrainy, Uzbekistanu, Węgier, Wietnamu, ZSRR.

Źródło: www.buwiwm.edu.pl/uzn/Informator.htm

Panuje u nas przekonanie, że oznaką mądrości są siwe włosy i długi tytuł naukowy przed nazwiskiem. Tymczasem na świecie największe odkrycia są dziełem ludzi młodych, którzy mają jedynie tytuł doktora. Długie tytuły zaspokajają przede wszystkim ambicje ich posiadaczy i są w większości nieprzetłumaczalne i niezrozumiałe dla cudzoziemców. Za granicą miarą uczonego jest jego dorobek lub uczelnia, na której pracuje. Polacy uwielbiają się nawzajem tytułować. Niegdysiejsze Panie Podczaszy i Panie Cześniku teraz zastąpione zostało Panem Docentem, Panem Profesorem, Panem Magistrem itp. Najwyższa pora skończyć z tym samouwielbieniem!

Polskie tytuły (doktoraty i habilitacje) nadawane są bądź przez uczelnie i zatwierdzane przez Centralną Komisję do spraw Tytułów i Stopni Naukowych (CKTSN), bądź też nadawane są przez prezydenta RP (tzw. profesury belwederskie, obecnie namiestnikowskie). Przyznawanie profesur przez głowę państwa jest niespotykane w demokratycznych krajach. Polskie tytuły łączą się z pewnymi szczególnymi przywilejami, jak chociażby z dożywotnim okupowaniem posady – bez względu na aktywność naukową i edukacyjną, lub z faktem, że od instytucji naukowych – w tym prywatnych uczelni – wymaga się zatrudniania określonej liczby profesorów i doktorów habilitowanych bez wnikania w to, jaki reprezentują poziom. Mimo ogromnego w Polsce bezrobocia, dotykającego także absolwentów szkół wyższych, również ze stopniem doktorskim, jest ono niespotykane wśród doktorów habilitowanych i profesorów – wprost przeciwnie, znajdują oni zatrudnienie (nierzadko fikcyjne) na wielu etatach równocześnie.

Tymczasem na świecie megalomania tytułów naukowych dawno zniknęła. Z punktu widzenia uczniów i studentów każdy nauczający jest profesorem. Tytułem doktora posługują się naukowcy rozmaitych dziedzin. Gdy prowadzą oni zajęcia ze studentami, są także profesorami, ale profesura jest bardziej stanowiskiem niż tytułem – odchodząc z uczelni pozostaje się doktorem, lecz profesorem się już nie jest. Z kolei nauczyciel w szkole średniej lub studium policealnym może nie mieć doktoratu, ale też jest tytułowany profesorem. Poza tym istnieją tytuły zawodowe związane z ukończeniem określonych studiów i/lub przedstawieniem pracy dyplomowej, które nie są uznawane za tytuły naukowe sensu stricto. Doktorami tytułowani są lekarze, choć nie posiadają doktoratów w polskim znaczeniu.

Proponujemy znieść tytuły profesorskie oraz habilitację, pozostawiając kwestię nadawania tytułów naukowych uczelniom. Powinny być one równoprawne z nadawanymi w USA, Europie Zachodniej, Japonii, Australii i innych demokratycznych krajach. Wprowadzono już u nas tytuł licencjata (amerykański bachelor) uzyskiwany po ukończeniu odpowiednika amerykańskiego collegu, czyli krótszych 2-3-letnich studiów nie zakończonych obroną pracy dyplomowej. Pozostał tytuł magistra (master) jako wyznacznik ukończenia pełnych studiów wyższych zakończonych obroną pracy magisterskiej.

Oddzielnym tematem jest kuriozalny tytuł lekarza medycyny nadawany absolwentom medycyny w Polsce. Zawdzięczają go władzy ludowej, która w 1947 r. pozbawiła ich tytułu doktora. Nie przeszkadza to ludziom w Polsce dalej tytułować lekarzy po prostu doktorami. Tłumaczenie polskiego dyplomu na angielski to nie lada kłopot – literalny przekład tytułu lekarza na Title of Physician jest pozbawiony sensu, bo takiego tytułu nie ma chyba nigdzie na świecie. Nie ma też magistrów medycyny, są natomiast doktorzy medycyny (Doctor of Medicine, M.D.), tak jak pół wieku temu w Polsce. Do tego należy powrócić. Uczyniono to już zresztą tylnymi drzwiami z pobudek czysto materialnych – polskie akademie medyczne wydają absolwentom płatnych studiów anglojęzycznych dla cudzoziemców dyplomy M.D.

Należy też przywrócić doktoratowi (Ph.D.) jego znaczenie jako podstawowemu stopniowi naukowemu, którego uzyskanie daje prawo nauczania i samodzielnego prowadzenia badań. Podczas gdy w USA doktoranci muszą uczęszczać na wykłady, zdawać egzaminy oraz pracować w kilku różnych laboratoriach, zanim wybiorą jedno z nich, gdzie poświęcą kilka lat na przeprowadzenie badań składających się na ich pracę doktorską, zrobienie doktoratu w Polsce jest dziecinną igraszką. Przy dobrych układach można go uzyskać niemal automatycznie przy minimalnym dorobku naukowym.

Co począć z habilitacją, rzadko spotykaną poza Polską i tracącą na znaczeniu nawet w Niemczech – dawnej potędze habilitacyjnej? Była w założeniu procedurą mającą potwierdzić, że uczony ze stopniem doktora jest w stanie samodzielnie prowadzić badania. W tym celu w ciągu kilku-kilkunastu lat od uzyskania doktoratu musi przedstawić rozprawę zbliżoną do doktorskiej przed radą wydziału i obronić ją; decyzja rady o nadaniu habilitacji jest dodatkowo weryfikowana przez CKTSN. Korporacja profesorów często manipuluje podległymi im pracownikami, dopuszczając – lub nie – wybrańców do robienia doktoratów i habilitacji według własnego widzimisię. Przy czym najważniejszy jest nie dorobek i lepszy poziom naukowy, lecz lojalność wobec szefa, która jest wpisana w system i stanowi podstawowe kryterium oceny pracownika.

Centralna Komisja nieraz powstrzymywała nadanie habilitacji, gdy naciąganie dorobku naukowego było zbyt ewidentne. Z drugiej strony naukowcy z dorobkiem na światowym poziomie mogą co prawda zamiast rozprawy habilitacyjnej przedstawić swoje publikacje z czasopism międzynarodowych poprzedzone streszczeniem, ale nie wszędzie jest to akceptowane.

Co jest na świecie potwierdzeniem, że uczony reprezentuje dobry poziom merytoryczny? Bynajmniej nie oficjalny stopień w rodzaju habilitacji, lecz publikacje w recenzowanych czasopismach. O randze czasopisma decyduje jego współczynnik oddziaływania (tzw. impact factor), określany corocznie przez Instytut Informacji Naukowej z Filadelfii. Niestety, większość polskich periodyków naukowych, w których publikuje wielu kandydatów na doktorów habilitowanych, nawet nie znajduje się na tej liście lub ich współczynnik oddziaływania jest ułamkowy.

Zagraniczne uczelnie poszukujące młodego doktora na stanowisko profesorskie oceniają jego dorobek na podstawie listy publikacji, opinii u swoich nauczycieli akademickich i promotorów, wreszcie planów badawczych i przystawania profilu kandydata do planów uczelni. Najlepszy kandydat dostaje propozycję pracy. Oprócz odpowiedniej pensji i pieniędzy na przeprowadzkę, nowy profesor otrzymuje też dużą sumę na rozkręcenie działalności naukowej do czasu, aż zdobędzie pieniądze na badania z funduszy państwowych i prywatnych (tzw. granty badawcze). Jeżeli mu się to powiedzie i jest na dodatek dobrze oceniany przez studentów, dostaje awans i przedłużenie kontraktu, niekiedy na okres nieokreślony, natomiast gdy mu się nie uda – musi się pożegnać z posadą. Jest to system sprawdzony i powinien być wprowadzony na polskich uczelniach wraz z likwidacją tytułów profesorskich i habilitacji.

Precedens taki już zaistniał w Polsce – tak właśnie rekrutuje się pracowników w Międzynarodowym Instytucie Biologii Molekularnej UNESCO w Warszawie. O zatrudnieniu na stanowisku profesorskim decyduje tam międzynarodowa komisja z noblistą w składzie. Młodego profesora wybiera się spośród około 40 zgłoszonych kandydatów, a brak habilitacji nie jest żadną przeszkodą.

Polska nauka znajduje się w stanie zapaści i to nie tylko z powodu niedofinansowania. Reforma stopni i tytułów naukowych uprościłaby szczeble kariery naukowej, uzależniając je tylko od kryteriów merytorycznych. Likwidacja procedur nadawania habilitacji i profesur pozwoli zaoszczędzić pieniądze, które będzie można wykorzystać na badania.

Cezary Wójcik, Józef Wieczorek

  • Dr hab. n. med. Cezary Wójcik pracował w Akademii Medycznej w Warszawie, obecnie Research Assistant Professor w University of Texas Southwestern Medical Center w Dallas, Teksas, USA.
  • Dr Józef Wieczorek, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, były wykładowca geologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, obecnie geolog niezależny.

Tekst opublikowany w Polityce  NUMER 30/2004 (2462) , wypowiedzi  internautów  na stronie :http://polityka.onet.pl/162,1176405,1,0,2462-2004-30,artykul.html

Polemika z artykułem ‚Jak reformować polską naukę’ Polityka nr. 35/2004 (2467) , pełne wersje wypowiedzi na stroniehttp://polityka.onet.pl/162,1181578,1,0,artykul.html

System Trojana, czyli druga strona nauki polskiej

Józef Wieczorek

System Trojana, czyli druga strona nauki polskiej

O nauce polskiej należy pisać dobrze, albo wcale. Podobnie jak o zmarłych. Widocznie naukę polską traktuje się podobnie, i jest w tym sporo racji. Jej obecny stan to podobno skutek permanentnego ‚niedożywienia’ środkami finansowymi. Nie można temu zaprzeczyć. Ale jest też druga strona, nie mniej nieprzyjemna, odnosząca się do sfery moralnej. O tym można już pisać, ale tylko w kontekście pojedynczych przypadków, których jest jednak coraz więcej. Prowokuje to zatem do uogólnień, tak bardzo u nas nielubianych bo odsłaniających uwarunkowania systemowe.

Nie tak dawno środowisko akademickie ( i nie tylko akademickie) zostało zbulwersowane doniesieniami mediów, a w szczególności ‚Gazety Wyborczej’ (http://serwisy.gazeta.pl/df/1,34471,2596673.html) o poczynaniach dr Jerzego Trojana – uważanego za wybitnego uczonego w zakresie badań nad rakiem.

Dr Jerzy Trojan pracujący od wielu lat we Francji ( INSERM) przez kilka ostatnich lat był także zatrudniony jako doktor w Collegium Medicum UJ ( Zakład Radioterapii Śródoperacyjnej i Chemioterapii kierowany przez prof. Tadeusza Popielę), a także był kierownikiem Katedry i Zakładu Genoterapii Collegium Medicum im. Ludwika Rydygiera w Bydgoszczy, jako profesor UMK w Toruniu.

Dr J. Trojan kierował w Polsce projektami badawczymi KBN nieźle finansowanymi jak na standardy polskie (300 tys). Jednocześnie aktywnie zdobywał spore kwoty za obietnice leczenia chorych na raka, którzy mimo uiszczania kilkunastu tysięcy umierali po krótkim czasie co było do przewidzenia. Zgodnie z obecnym stanem wiedzy medycznej byli nieuleczalnie chorzy i zabiegi medyczne dr J.Trojana nie były w stanie zapobiec ich zgonom.

Prace naukowe Dr J.Trojana są podobno wysoko oceniane, licznie cytowane, ale wysokie oceny prac i liczba cytowań nie przekładały się na skuteczność leczenia. Przekładały się co najwyżej na zasobność portfela Jerzego Trojana wyłudzającego pieniądze często od bardzo biednych ludzi.

Praktyki Jerzego Trojana, który podobno jest chory, przebywa za granicą i nie ma zamiaru wracać w najbliższym czasie do kraju, budzą poważne wątpliwości. Niektórzy uważają, że należy oddzielić jego wysoki poziom naukowy od poziomu etycznego. Jednakże bardziej zasadny jest pogląd, że oddzielanie nauki i etyki nie jest ani etyczne, ani naukowe.

Co wynika z baz danych

Jerzy Trojan w najważniejszych bazach ludzi nauki KBN figuruje jako dr hab. mimo że habilitacji nie ma, bo karierę robił nie u nas, tylko na Zachodzie. Widać, że nasze bazy danych o ludziach nauki nie są wiarygodne, tak jak i mało wiarygodna jest nauka polska. Jak niemal wszystko jest niejawne, a kontroli brak, skutki są takie jakie widać.

W osobliwym systemie nauki w Polsce najważniejsze w ocenie naukowców są stopnie i tytuły naukowe słabo skorelowane z dorobkiem naukowym, a czasami od niego niezależne. Stąd też niektórzy naukowcy dla dodania sobie powagi i autorytetu, no i zwiększenia siły przebicia, mają skłonności do posługiwania się tytułami, których nie posiadają. Gdyby ocena naukowców była merytoryczna, a nie tytularna, takie zabiegi nie miałyby racji bytu.

Obecnie polski doktor, choćby najlepszy, nie ma szans na zatrudnienie na stanowisku profesora jeśli nie ma habilitacji, więc wielu wybitnych naukowców profesorami w Polsce nie może zostać, a ci którzy z Polski wyjechali nie chcą wracać do kraju bo by zostali zdegradowani.

Jerzy Trojan nie został zdegradowany, bo się podawał za kogoś kim nie był, no i miał potężnych protektorów. Mimo, że J. Trojan w Collegium Medicum UJ , w zespole prof. T. Popieli, był tylko doktorem – kierował projektami badawczymi KBN.

Rzecz jednak ciekawa, że kierował projektami wtedy gdy prof. Popiela był przewodniczącym komisji przyznającej granty. To niemal standard w polskim systemie nauki wcale nie budzący wątpliwości natury etycznej, ale budzący nadzieje natury finansowej.

W pierwszej fazie istnienia KBN konkursy wygrywali na ogół członkowie komisji grantowych lub ich krewni i współpracownicy. Żeby uciąć ‚niegodne’ pomówienia o korupcyjność takich metod członkowie komisji na czas głosowania nad swoim projektem wychodzili za drzwi, a dopiero po powrocie na salę dowiadywali się, że wygrali. I tak rozwiązywano problem etyki utylitarnej. Opłacało się wychodzić, żeby po powrocie dołączyć do ‚najlepszych z najlepszych’.

System ten działał u nas sprawnie, chociaż jak zwykle były wyjątki, które potwierdzały regułę. Po protestach ‚niekompetentnych nieudaczników’ , którym nie udawało się wygrywać konkursów wprowadzono jednak ograniczenia i członkowie komisji konkursów wygrywać już nie mogli. Ale – Polak potrafi ! Przecież można wystawić do konkursu ‚konia ze stadniny’ członka komisji. Będzie zgodnie z prawem i z interesami członków komisji.

W przypadku J. Trojana sprawa chyba była jasna. Prof. Popiela nie mógłby wygrać projektu, bo był przewodniczącym, więc na kierownika projektu wystawiano dr J. Trojana, zatrudnionego u Prof. T. Popieli, który oczywiście konkurs wygrał.(http://www.kbn.gov.pl/finauki98/PBZ/lista_projektow.html) Pierwszy grant kierowany przez Jerzego Trojana ( wg bazy http://www.nauka-polska.pl/Pooperacyjna terapia geno-komórkowa raka okrężnicy i pierwotnego raka wątroby przy zastosowaniu technik antysensu i trypleksu anty-IGF-I – wykonany w okresie 01.03.2001- 31.12.2003) był wysoko oceniony w KBN, ale trzeba pamiętać, że granty oceniają sami swoi i nikt niezależny ocenić tego nie może.

Wyniki grantów na ogół nie są jawne i tej niejawności KBN bronił niczym niepodległosci ! Z pojawiających się niekiedy w bazach danych rezultatów grantów jasno wynika, że przynajmniej część publikacji zostało przygotowanych wcześniej nim grant się zaczął ( tak było i w przypadku grantu J. Trojana). Skoro jakieś wyniki w postaci publikacji już były, więc przy dobrych układach można było wygrać grant na sfinansowanie tego co już zostało zrobione, z jakimś nowym dodatkiem w postaci ‚listka figowego’.

Koń trojański, czy standard w nauce polskiej ?

Przypadek dr J.Trojana bardzo dobrze odsłania słabości systemu nauki polskiej. Można go porównać do roli konia trojańskiego, który obnaża mankamenty systemów komputerowych dokonując spustoszenia w zainfekowanych komputerach podłączonych do internetu. Jeśli koń trojański przedostanie się do systemu komputerowego staramy się go jak najszybciej pozbyć. Ale tak się nie dzieje w systemie nauki polskiej.

O nieetycznych praktykach dr J.Trojana wiedziano od kilku lat i nic się nie działo – nie było żadnych działań zmierzających do usunięcia ‚konia trojańskiego’. Dopiero nagłośnienie sprawy przez media zmusiły władze akademickie do zajęcia się tym problemem. System nauki w Polsce samodzielnie nie reaguje na nieetyczne praktyki, mimo że mamy ‚Dobre Obyczaje w Nauce’ (http://www.us.edu.pl/uniwersytet/obyczaje/), zasady ‚Dobrej Praktyki Naukowej’http://www.kbn.gov.pl/etyka/praktyka.html na straży przestrzegania których stoją ogólnopolskie ciała etyczne m.in. Zespół do Spraw Etyki w Nauce MNiI (http://www.mnii.gov.pl/mnii/index.jsp?place=Menu08&news_cat_id=453&layout=2).

Niektóre uczelnie mają swoje własne kodeksy etyczne, komisje etyczne czy dyscyplinarne. Dodatkowo na uczelni, na której zatrudniony był J. Trojan opracowano Akademicki Kodeks Wartości http://www.uj.edu.pl/uniwersytet/wladze/kodeks.pdf do lojalnej akceptacji przez jej pracowników a Konferencja najbardziej szacownych Rektorów Akademickich Szkół Polskich (KRASP) w ubiegłym roku ogłosiła walkę z patologiami http://www.krasp.org.pl/dok/dok/uchwala58.html 

Niestety w praktyce nie wygląda to najlepiej. Liczne afery uczelniane, z których tylko niektóre są ujawniane w mediach, nie budzą większego zainteresowania ani komisji etycznych, ani rektorów. Zdarza się, wcale nie tak rzadko, że i rektorzy są zamieszani w afery a mimo to pełnią funkcje rektorskie bez przeszkód i nadal są wybierani na kolejne kadencje. Natomiast ujawniający afery są obiektem ataków ze strony rzekomo walczących z patologiami decydentów nauki polskiej. Taki jest bowiem system nauki polskiej- przyjazny nieuczciwym, nieprzyjazny – uczciwym.

Trudno się oprzeć porównaniom sfery nauki do świata polityki. Afery z udziałem polityków, ich tajemnicze powiązania, ujawniane są często przez media a politycy nie cieszą się zaufaniem społecznym. Liczba ujawnianych afer, powiązań, rośnie wraz ze zbliżającymi się wyborami bo opozycja chce zająć miejsce dotychczasowych aferzystów i przejąć pałeczkę. Na ogół ją przejmuje wraz z nowymi aferami. Liczący się politycy posiadają jednak immunitet, który pozwala im uniknąć wielu przykrości mimo łamania prawa, ale trzeba pamiętać, że immunitet nie jest dożywotni.

Inaczej jest w środowisku akademickim posiadającym wielką autonomię, o której dalsze poszerzenie rektorzy walczą heroicznie. Nie bez przyczyny – im wyższa pozycja w hierarchii tym większa autonomia, a przy tym w praktyce dożywotnia. Opozycji akademickiej nie ma, a jak kto przekręt ujawni to zniknie ze środowiska. W przeciwieństwie do polityków rektorzy mają zaufanie społeczne i media rzadko ujawniają ich niegodne poczynania, więc nie zanosi się aby kryzys moralny środowiska akademickiego miał się ku końcowi, choć dla społeczeństwa nie jest mniej szkodliwy od kryzysu świata polityków.

Dr Trojan mutacją dr Elefanta ?

Kilka lat temu Paweł Huelle w książce ‚Mercedes -benz’, (wyd. Znak) opisał przypadek Dr Elefanta – wybitnego przestawiciela świata medycznego, który nieludzko zdzierał od chorych za swoje uslugi i był świetnie ubezpieczony na wszelkie okoliczności jako jednoczesny filantrop. Najlepiej to ilustruje fragment: ‚ludzie w rodzaju doktora Elefanta są w niej powszechnie szanowani, podaje im się rękę, gratuluje habilitacji, składa imieninowe życzenia, przesyła listy pełne szacunku, przydziela rektorskie nagrody, a wszystko to mimo powszechnej znajomości jego metod.- Mam nadzieję., że piekło go pochłonie – piekło – zaśmiała się z niedowierzaniem – tacy jak on są ubezpieczeni na wszystkie sposoby, czy pan wie, że doktor Elefant co dziesiątą operację wykonuje za darmo i nazywa to funduszem świętego Antoniego.

Opis nieetycznych działań dr Elefanta był tak sugestywny, że wzbudził zainteresowanie nawet prokuratury. Ta jednak wkrótce dała za wygraną, bo opis mógł się odnosić nie do konkretnego medyka, lecz do wielu o podobnych parametrach. Zdawano sobie sprawę z rozmiarów patologii ! ale nie podjęto działań na rzecz zmiany systemu, który by takie przypadki eliminował. Nie potrzeba było czekać wielu lat aby został zidentyfikowany już konkretny i opisany z imienia i nazwiska przypadek, który będzie można pełniej rozpoznać, zbadać i ewentualnie usunąć. Ale przecież nawet ewentualne usunięcie pojedynczego ‚wirusa’ nie spowoduje naprawy nauki polskiej !

Nauka w Polsce jest zawirusowana

Mamy coraz więcej użytkowników komputerów i internetu stąd może porównanie ze światem komputerów łatwiej wyjaśni problemy nauki polskiej, o której można mówić, że jest zawirusowana. Użytkownicy komputerów podłączonych do sieci internetowych wiedzą, że z wirusami trzeba walczyć – najlepiej systemowo. Systemy Windows 95 i 98 nie mają dobrych zabezpieczeń i łatwo je zawirusować, konie trojańskie łatwo wnikają do systemu.

Aby usunąć trojana, należy sprawdzić system przy pomocy uaktualnionego programu antywirusowego a następnie skasować wszystkie wykryte przez aplikację kopie. To sposób czasochłonny, wymagający pewnej znajmości rzeczy. Stosowanie tych systemów, bez dodatkowych instalacji, grozi narażeniem zasobów komputera na straty, a czasem na unieruchomienie systemu w wyniku ataku wirusów. Natomiast nowszy system – Windows XP ma zaporę ogniową (firewall), która ogranicza ataki z zewnątrz. System jest bardziej stabilny, bardziej odporny na zawirusowanie. Za jeszcze lepszy uważany jest system Linuxa, ale ten jest przeznaczony dla bardziej sprawnych informatycznie.

Można ocenić, że nauka polska jest raczej na poziomie systemu Windows 95 czy 98, w praktyce niemal bezbronna przed atakami coraz to nowych ‚wirusów’. Nie ma zapory ogniowej, która by spełniała rolę anioła stróża. Zainstalowane w nauce polskiej ‚programy antywirusowe’ w postaci zasad i kodeksów etycznych nie są skuteczne, gdyż wielu ‚wirusów’ nie są w stanie rozpoznać, a tym bardziej zliwidować. Zbombardowane wirusami komputery nie zawsze da się ponownie uruchomić – trzeba je oddawać do serwisu.

Do naprawy nauki polskiej do tej pory nie uruchomiono skutecznych serwisów. Komisje etyczne takimi serwisami nie są. Rzadko są skłonne do działań mających na celu rozpoznanie ‚wirusa’, nie mówiąc już o jego unieszkodliwieniu. Trzeba by zmienić system, tak aby nauka w Polsce była bardziej efektywna.

Na szybkie wprowadzenie systemu anglosaskiego w nauce nie jesteśmy jeszcze przygotowani – przynajmniej mentalnie, ale przestawienie się na system proponowany przez Komisję Europejską w ostatnio opracowanej Europejskiej Karcie Naukowca (http://europa.eu.int/eracareers/pdf/C(2005)576%20PL.pdf) byłoby już sporym krokiem w dobrym kierunku. Ta Karta wprowadza wiele rozwiązań systemowych, które winny skutkować ograniczeniem patologii. Są to m.in.: otwartość konkursów na obsadzanie etatów akademickich, jawność dorobku naukowego, mobilność kadr akademickich, rozwiązywanie problemów za pomocą mediatora akademickiego.

To trochę tak jakby nam zalecano przestawienie się z Systemu Windows 98 na Windows XP. Powinniśmy się tak przestawić, aby nie pozostać na peryferiach unijnych.

Józef Wieczorek

Tekst nie mógł się ukazać na ‚papierze’ m.in. w Forum Akademickim ale ukazał się bez cenzury w tygodniku Najwyższy Czas nr. 29-30, z datą 16-23 lipca 2005 r.)

http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?id=105

2005-06-16 

PARAGRAF 22 A NAUKA POLSKA

PARAGRAF 22 A NAUKA POLSKA   

 

Opowiada wódz White Halfoat

 Gdziekolwiek rozbiliśmy namiot, natychmiast zaczynano wiercenia. Jak tylko zaczynano wiercić, znajdowano ropę. A jak tylko znaleziono ropę, kazano nam zwijać  namiot i wynosić się gdzie indziej.  Byliśmy żywymi różdżkami. Cała nasza rodzina miała wrodzony pociąg do złóż roponośnych… Nieustannie przenosiliśmy się z miejsca na miejsce…….. ” 

Opowiada J.W.

Jak tylko uformowałem studenta na skutecznego badacza oskarżano mnie o negatywne oddziaływanie na młodzież, chroniono wychowanka przed znęcaniem się  nad nim,  awansowano wychowanka a mnie odsuwano. Nieustannie pracowałem nad wychowaniem coraz to nowych badaczy a sytuacja się powtarzała. Inni rzetelnie zapisywali sobie na swoje konto efekty mojej działalności i chronili rzetelnie wychowanków przed moim dalszym zgubnym wpływem. Członkowie CKK,  PAN tak czynili. Sami nie potrafili nikogo wychować bo pracowali rzetelnie nad uratowaniem nauki polskiej przed upadkiem.   

Jak tylko rozpocząłem badania nad jurą krakowską zaraz inni się do tego  zabrali, jak przeniosłem się w Tatry  zaraz inni podążyli w moje ślady. Moje nazwisko wymazywano, swoje wstawiano. Jak wymyśliłem temat o dajkach zaraz go zdyskwalifikowano i dano swojemu (wtedy był znakomity).

Jak napisałem pracę o dajkach  była to praca niesłuszna, podważała jedynie słuszne poglądy członków PAN, CKK. To że środowisko zagraniczne je akceptowało nie ma znaczenia, polskie środowisko nie akceptuje i to świadczy, że polscy członkowie CKK i PAN potrafią odsiać plewy od ziarno i winni działać jak najdlużej na tej niwie. Sami są ziarnem tej ziemi.    Nic dodać, nic ująć. Sama nauka, i to polska, no i paragraf 22.

Paragrafu 22 dalszy paragraf 

Major Major:

„Jego specjalnością była lucerna i żył z tego, że jej nie uprawiał. Rząd płacił mu dobrze za każdy korzec lucerny, którego nie zebrał. Im więcej lucerny nie uprawiał, tym więcej pieniędzy dostawał od rządu i za każdy nie zarobiony grosz kupował ziemię, aby zwiększyć ilość nie uprawianej lucerny……Mądrze inwestując stał się wkrótce najpotężniejszym nieproducentem lucerny w okolicy..’

J.W.

Wydaje mi się, że znałem go osobiście. Niedawno odszedł do krainy wiecznych łowów. Oczywiście trzeba pamiętać , że lucerna jest synonimem nauki polskiej, a ziemia synonimem zakładu naukowego nauki polskiej.

O NAUCE POLSKIEJ W ‚NATURE ‚

O NAUCE POLSKIEJ W ‚NATURE ‚

NATURE|VOL 421 | 30 JANUARY 2003 | http://www.nature.com/nature

Poland, like many of its neighbours, has too many scientists who aren’t internationally competitive, and who cling to the certainties of the socialist era. 

“There was huge opposition among Polish professors,” recalls Kuźnicki. “The Academy of Sciences in particular was extremely sceptical about the principles of external quality control and rolling tenure.” Kuźnicki attributes this opposition to a fear among the academy’s hierarchy of losing power and influence.

“The main problem is that Poland supports institutions,not researchers, 
and that 90% of Polish professors retire at the same institute where they started their career,”
 says Leszek Kaczmarek, a neurobiologist at the Nencki Institute of Experimental Biology 

Dodatek (JW) : Rektorzy UJ nie widzą możliwości przywrócenia do pracy aktywnych badaczy i efektywnych nauczycieli akademickich, których usunęli wcześniej na mocy ‚ prawa’ stanu wojennego. Rektor AGH sam się chwali, że jak wszedł na uczelnię na kurs przygotowawczy, tak i został do dnia dzisiejszego !!! Nie widzi potrzeby zatrudniania osób o ‚imponującym dorobku naukowym i edukacyjnym’. Woli miernoty. Strach profesury polskiej jest ogromny.

Józef Stalin a nauka polska

Józef Stalin a nauka polska
– wspomnienie osobiste w 50 rocznicę śmierci Geniusza Ludzkości


50 lat temu 5 marca 1953 roku zmarł Józef Stalin – Największy Językoznawca, Geniusz Ekonomiczny, Wielki Nauczyciel Ludzkości. Adam Schaff w artykule „Józef Stalin a nauka” („ŻYCIE SZKOŁY WYŻSZEJ”,1953 r.) pisał „Uczeni polscy pełną garścią czerpali nauki z tych lekcji stalinowskich”. Miałem okazję w swoim życiu przekonać się, że pisał prawdę.

W ‚Słowie o Stalinie’ ( Rzeczpospolita 1.03.2003) przeczytałem kilka zdań, które jak żywo przypominają mi zasady z życia Polskiego Towarzystwa Geologicznego kierowanego do dnia dzisiejszego przez tow. Andrzeja Ślączkę. Kosmetyczne zmiany w tym tekście zaznaczyłem czerwoną kursywą.

„Podobnie jak wszystko, co się działo w kraju (Polskim Towarzystwie Geologicznym), żywiołowe oburzenie było zawczasu obmyślone, zaplanowane. Tak samo obmyślał Stalin (A. Ślączka i jego klika) wybory do Rady Najwyższej(władz Polskiego Towarzystwa Geologicznego) – zawczasu zbierano dane personalne, wyznaczano delegatów, a potem już następowało zaplanowane żywiołowo wysuwanie kandydatów, propaganda i wreszcie odbywały się ogólnoludowe (ogólnogeologiczne) wybory.”

Ja przeciwko takim wyborom zaprotestowałem. Był rok 1989, rok wielkich przemian.
W roku 1990 r. po autentycznym wybraniu mnie na delegata zjazdu geologicznego organizowanego w Gdańsku zostałem wyrzucony z PTG, którego przez wiele lat byłem bardzo aktywnym członkiem. Stanowiłem śmiertelne zagrożenie dla władz PTG wyznaczających delegatów na zjazdy, do wybierania ich na kolejne kadencje. Ktoś kto został wybrany przez autentyczny wybór, a nie przez wyznaczenie, nie był godny członkostwa PTG, tym bardziej skoro postulował aby taki sposób wybierania ( tzn. przez wybór a nie przez wyznaczenie) był standardem, a nie wyjątkiem. Zaocznej egzekucji mojej osoby dokonał Zarząd PTG a wybrani przez wyznaczenie delegaci dokończyli linczu.

Wielka myśl Stalina przeżyła w sercach i umysłach koryfeuszy nauki polskiej i żyje do dnia dzisiejszego. Wielki Stalin, Wielki Uczony i Nauczyciel Ludzkości nadal żyje. Realizowane są postulaty wielkiego ideologa nauki stalinowskiej – Adama Schaffa „Wysuwając wnioski płynące dla nas z nauki stalinowskiej, musimy pamiętać, że walka z wrogą ideologią – z wszelkiego rodzaju odmianami idealizmu, z subiektywizmem i woluntaryzmem, z obiektywizmem, z kosmopolityzmem – jest cišgle nakazem chwili dla naszej nauki”.

Józef Wieczorek