Profesorowie z szybkiej ścieżki – komentarz

Profesorowie z szybkiej ścieżki – komentarz 

 

Tekst ‚Profesorowie z szybkiej ścieżki’ -Tygodnik Przegląd, nr. 14 2008 – http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=nauka&name=60  świadczy  o tym , że  autor  nader słabo orientuje się  w  temacie. Projekt zmian w szkolnictwie wyższym opracował nie MEN ( Ministerstwo Edukacji Narodowej) lecz MNiSzW ( Ministerstwo  Nauki i Szkolnictwa Wyższego).  Projekt zakłada kompleksową reformę systemu nauki i szkolnictwa wyższego a    rezygnacja z pracy habilitacyjnej to tylko jeden punkt  tej reformy.  Szkoda, że autor nie pofatygował się na Hożą aby się coś więcej dowiedzieć na temat swojego artykułu. Po takich tekstach,  których jest wiele w mediach, a dominują w Gazecie Wyborczej, kto jak kto, ale polski moherowy podatnik nie wyrobi sobie właściwego poglądu o materii, której co prawda nie tworzy, ale  utrzymuje. 

Nie będę tu pisał osobnego artykułu aby prostować opinie autora o nauce w Polsce. Odsyłam zainteresowanych do książeczki Drogi i bezdroża nauki w Polsce  ( dostępnej także w internecie http://www.nfa.pl/skany/drogi.pdf ) lub na portal  Niezależne Forum Akademickiewww.nfa.pl. Chciałbym jednak zaprotestować przeciwko nieuprawnionym  insynuacjom autora jakoby „Minister Barbara Kudrycka weszła w buty ministra Seweryńskiego..” Nie miała żadnych szans ! Jak pokazał niedawno tygodnik Wprost zabetonowano nogi Pani minister, aby żadnego kroku do przodu nie mogła wykonać. Kolejne media jakby tego betonu jeszcze dodają,  zamiast po dżentelmeńsku pomóc kobiecie. Jak pisałem kilka lat temu w tygodniku PRZEGLĄD nr 47 z dnia 23 listopada 2003 „ Polska jest potęgą habilitacyjną czy profesorską, ale mizerią naukową”. Obecnie mogę jeszcze dodać – także mizerią dżentelmeńską.

Józef Wieczorek, Niezależne Forum Akademickie, www.nfa.pl

Chodakiewicz kontra Gross

Chodakiewicz kontra Gross

Trudno nie zgodzić się z konkluzją Piotra Gontarczyka (Rz. 25.01.2008), że książka M. J. Chodakiewicza ‚Po Zagładzie’ to praca naukowa a książka ‚Strach’ J.T.Grossa to praca manipulacyjna. Takie wrażenie powstaje także po spotkaniach z obu autorami w Krakowie. Spotkanie z autorem pracy naukowej – kameralne, bez rozgłosu, pytania bezpośrednie, odpowiedzi rzeczowe. Spotkanie z autorem pracy manipulacyjnej – z rozgłosem, w ogromnej sali, i to uniwersyteckiej, ale w gruncie rzeczy to spotkanie głównie z red. A. Michnikem w obecności autora ‚Strachu’, jakby zupełnie nie zainteresowanego tym, co oczekuje od niego publiczność. Arogancja, lekceważenie, milczenie na niewygodne pytania. Nazywanie tego debatą to oczywista manipulacja i negatywne oddziaływanie na młodzież akademicką ()licznie przybyłą na spotkanie. Gross argumentował, że nie musi mówić bo się zgadza z tym co mówią paneliści, nie dodając jednak, że dobrani tak aby różnic nie było. Kto ma inne spojrzenie to osoba niepoważna, z którą Gross dyskutować nie będzie. O dziwo, najlepiej ducha ‚debaty’ nad ‚Strachem’ wyraził Marek Edelman mówiąc, że ZNAK na tym zarobi pieniądze, a za parę miesięcy nikt o tym nie będzie pamiętał.

Józef Wieczorek (Krakow)

Rzeczpospolita, 7 lutego, 200

Beton naukowy – polemika

Beton naukowy – polemika

Wprost Numer: 10/2008 (1315)
Kilka lat temu zainstalowałem w cyberprzestrzeni kruszarkę do betonu akademickiego, która działa do dziś pod adresemwww.nfa.pl. Beton akademicki został, niestety, wyprodukowany przy zastosowaniu dość skutecznych technologii, ale mimo to widać oznaki jego kruszenia. Pojawiają się rysy, a nawet szczeliny, które oczywiście można by rozsadzać dynamitem, ale nie mając zgody na stosowanie materiałów wybuchowych, staramy się je poszerzać siłą argumentów.
JÓZEF WIECZOREK
redaktor NFA www.nfa.pl,
prezes fundacji Niezależne Forum Akademickie
http://www.wprost.pl/ar/124760/
Beton-naukowy-polemika/?I=1315

Patologiczna ustawa

Patologiczna ustawa

 

Opracowany tzw. prezydencki projekt ustawy o szkolnictwie wyższym w dużym stopniu petryfikuje obecny kuriozalny system nauki i edukacji w Polsce. Z samej istoty jest on niezgodny z tzw. kartą bolońską wbrew twierdzeniom zespołu prezydenckiego, że powstaje dlatego, aby spełnić wymagania karty bolońskiej. Karta zakłada niezależność moralną i intelektualną uniwersytetu od władzy politycznej. Z projektem prezydenckim jest dokładnie inaczej.

Projekt nie znosi wieloetatowości, gdyż dwa etaty to też wiele!!! Uzależnienie wieloetatowości od woli rektora wzmacnia i tak silne kryterium lojalności pracownika w stosunku do trzymających władzę na uczelniach. Nieposłuszni, niewygodni będą dyscyplinowani karą jednoetatowości. Ustawa nie likwiduje też bezetatowości niewygodnych dla władz uczelni doktorów i zapewnia profesorom dożywotnie etaty i przywileje bez wykazywania sie aktywnością naukową i osiagnięciami edukacyjnymi.

Ustawa zachowuje system stopni i tytułów swoisty dla tzw. nauki polskiej, odbiegający od standardów europejskich, w tym kuriozalny tytuł profesora belwederskiego czy raczej namiestnikowskiego.

W ustawie nie ma mowy o wprowadzeniu instytucji mediatora akademickiego na wzór uniwersytetów w pełni europejskich, stąd jedynym sprawiedliwym ma być rektor, mający do swojej dyspozycji i tak wiele środków, aby dyscyplinować czy wręcz usuwać niewygodnych dla siebie pracowników.

Ustawa jest zarazem przyjazna dla mobbingu, któremu pracodawca zgodnie z nowym kodeksem pracy winien przeciwdziałać, a nie stwarzać przyjazny klimat.

Wewnętrzna sprzeczność stanowionego prawa nie jest u nas wyjątkiem, lecz regułą, co projekt ustawy prezydenckiej potwierdza.

Ustawa zakłada też nierówność w zatrudnianiu obywateli polskich i zagranicznych w uczelniach, co nawiązuje do zasady Mrozka „Polak też Murzyn, tyle że biały”. Ustawa jest niezgodna z Konstytucją III RP i tak łamaną obecnie na uczelniach, więc w przypadku jej przyjęcia przez Sejm będzie można ją zaskarżyć do Trybunalu Konstytucyjnego, a także do Trybunału Europejskiego.

Niestety, media jednostronnie i bałamutnie informują społeczeństwo o projekcie ustawy, blokując głosy wyrażające poglądy inne od oficjalnych.

JÓZEF WIECZOREK

Dziennik Polski 16.02.2004

Przydałaby się nowa Komisja Edukacji Narodowej

Przydałaby się nowa Komisja Edukacji Narodowej 

W rozmowie z prof. Franciszkiem Ziejką, przewodniczącym Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich, rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego („Przydałaby się nowa Komisja Edukacji Narodowej”  „Rz” 227, 29.09.2003 r.) czytamy, że projekt nowej ustawy przygotowywanej pod patronatem prezydenta stanowi próbę uporządkowania stanu edukacji wyższej, a wiele zapisów wiąże się z przystosowaniem do prawa Unii Europejskiej.

Niestety, nie jest to zgodne z prawdą. Projekt stanowi petryfikację obecnego kuriozalnego stanu edukacji „wyższej” w Polsce i zapewnia jej swoistość w porównaniu ze standardami obowiązującymi w krajach Unii Europejskiej.

Członek zespołu prezydenckiego prof. Jerzy Dembczyński, rektor Politechniki Poznańskiej, przewodniczący Konferencji Rektorów Polskich Uczelni Technicznych, pisze jasno w Forum Akademickim (nr 7-8) o projektach NSZZ „Solidarność” nawiązujących do standardów europejskich: „Takie rozwiązanie jest nie do przyjęcia przez środowisko naukowe. To jedna z kolejnych prób przeniesienia na grunt polski rozwiązań funkcjonujących w Stanach Zjednoczonych czy w Europie Zachodniej”. Jest to dokładne zaprzeczenie tego, o czym mówi rektor Ziejka.

Społeczeństwo w większości głosowalo za przystąpieniem do Unii, ale w edukacji i nauce pracuje się nad tym, aby swoista „nauka polska” nadal nas wyróżniała od nauki światowej. Standardy europejskie są nie do przyjęcia przez „środowisko naukowe”. W Polsce nadal mają być nieusuwalni profesorowie belwederscy, gdy natomiast nie ma profesorów „białodomowych” czy „elizejskich”, bo prezydenci w innych krajach nic nie mają do mianowania profesorów, jako że nauka jest autonomiczna i od prezydentów oraz premierów niezależna. Całkiem inaczej niż u nas.

Zgodnie z ustawą namaszczeni przez prezydenta profesorowie nie będą zwalniani mimo braku rozwoju naukowego i kiepskiego poziomu edukacyjnego, a właśnie brak rozwoju naukowego i wykańczanie potencjalnych konkurentów jest niemal cechą diagnostyczną profesury polskiej. Chlubne wyjątki potwierdzają jedynie niechlubną regułę. Mobbing u nas nie jest przestepstwem, mimo że jest przestępstwem w krajach Unii Europejskiej. Nie planuje się wprowadzenia instancji rzecznika (mediatora) akademickiego istniejącego w krajach unijnych czy w USA, więc utrwalany jest system autokratyczny. Z niewygodnym pracownikiem rektor może zrobić to, co zechce, bo w praktyce prawo mu na to zezwala. Tak jest skonstruowany system nauki i edukacji w Polsce, i tak ma pozostać na wiele dziesięcioleci po przyjęciu przygotowywanej ustawy.

W nauce i edukacji powinno chodzić o poznawanie prawdy i uczenie innych, jak ją poznawać. (…)

Józef Wieczorek, Kraków

Rzeczpospolita 14.10.2003

KONIEC Z FIKCJĄ W NAUCE

KONIEC Z FIKCJĄ W NAUCE 

Wywiad z rektorem UJ, Franciszkiem Ziejką, („Przegląd” nr 41) – „Koniec fikcyjnych uczelni” nie może zostać pominięty milczeniem. Obywatelowi należy się niezależne, alternatywne spojrzenie na to, co się dzieje na uczelniach, w tym na uczelni kierowanej przez rektora F. Ziejkę. Na ogół media o tym informują bardzo wybiórczo, stąd obraz nauki i edukacji w Polsce jest niepełny. Bardziej zbliżony do prawdy obraz można uzyskać, śledząc liczne dyskusje na forach internetowych, również dyskusję, jaka się wywiązała po wywiadzie z rektorem.

W wywiadzie poruszono kilka zasadniczych tematów: nowa ustawa o szkolnictwie wyższym, wieloetatowość nauczycieli akademickich (głównie profesorów), etyka na uczelniach. Spójrzmy na nie innym okiem.
F. Ziejka nazywa projekt nowej ustawy o szkolnictwie wyższym przygotowany przez NSZZ „Solidarność” absurdalnym i argumentuje, że „Polski nie stać na obniżanie wymagań naukowych”, ale przecież tzw. prezydencki projekt ustawy o szkolnictwie wyższym prowadzi właśnie do obniżenia wymagań naukowych.

Zakłada on mianowicie, że mimo wejścia Polski do Unii Europejskiej, za czym głosowała większość społeczeństwa, nauka w Polsce będzie nadal kompatybilna z nauką białoruską, ukraińską, mołdawską, ale nie ze standardami nauki w USA czy w krajach unijnych. Jeden z twórców tej ustawy, prof. Jerzy Dembczyński, jasno wyrażał się na łamach „Forum Akademickiego” (nr 7-8, 2003) o innych propozycjach ustawy, które zakładały włączenie polskiego systemu nauki i edukacji do systemu światowego: „Myślę, że takie rozwiązanie jest nie do przyjęcia przez środowisko naukowe. To jedna z kolejnych prób przeniesienia na grunt polski rozwiązań funkcjonujących w Stanach Zjednoczonych czy w Europie Zachodniej”. A Ziejka mówi: „W związku z procesem bolońskim, a więc tworzeniem jednej przestrzeni dydaktycznej i naukowej w Europie, przygotowanie ustawy jest konieczne”.
Z ustawy jednak jasno wynika:
– że mamy się znaleźć poza przestrzenią dydaktyczną i naukową Europy,
– że próby przeniesienia na grunt polski rozwiązań funkcjonujących w Stanach Zjednoczonych czy w Europie Zachodniej nie są dla Polski,
– że ma być właśnie inaczej.
To wprowadzanie w błąd społeczeństwa i straszna hipokryzja.

Kto tu głosuje za obniżeniem wymagań? Polska jest potęgą habilitacyjną czy profesorską, ale mizerią naukową i tak, zdaje się, ma pozostać na dziesiątki lat w ramach deklarowanego podwyższania wymagań naukowych. W Polsce mamy i mieć mamy profesorów belwederskich, mimo że nikt w świecie nie słyszał np. o profesorach białodomowych czy elizejskich, bo w świecie o tym, kto jest czy nie jest profesorem, decyduje uczelnia, a nie polityk. To samo dotyczy komisji do spraw stopnia i tytułu naukowego, która od czasów stalinowskich umocowana jest przy premierze.

Rektor twierdzi, że na UJ nie ma polityki. Co to ma wspólnego z prawdą, skoro w polskim systemie nauki i edukacji polityka jest wszechobecna i dotyczy wszystkich uczelni, bo jest to wszechobecność systemowa, wpisana w prawo? W Karcie Bolońskiej (Bolonia, 18 września 1988 r.) czytamy „jego (tj. uniwersytetu) dzialalność naukowa i dydaktyczna musi być moralnie i intelektualnie niezależna od władzy politycznej i ekonomicznej”. Jak się ma dzialalność prezydenckiego zespołu do Karty Bolońskiej? Jak się do karty ma mianowanie i ew. odwoływanie profesorów przez prezydenta RP? Jak się ma do Karty Bolońskiej istnienie komisji do spraw stopnia i tytułu umocowanej przy premierze? Dlaczego Karta Bolońska podpisana przez polskich rektorów jest łamana, a polskie społeczeństwo cynicznie okłamywane?
Kartę Bolońską kończy zobowiązanie rektorów: „My, niżej podpisani rektorzy, w imieniu naszych uniwersytetów, zobowiązujemy się uczynić wszystko, co w naszej mocy, by nakłonić poszczególne państwa oraz odpowiednie organizacje ponadnarodowe do kształtowania swej polityki według wskazań tej Wielkiej Karty, wyrażającej jednomyślną wolę uniwersytetów, którą niniejszym deklarujemy i oświadczamy”. Jasno widać, że rektorzy polskich uniwersytetów nie tylko, że nie nakłaniają władz RP do poczynań zgodnych z Kartą Bolonską, lecz razem z władzami pracują nad jej nieprzestrzeganiem. Senat UJ specjalną uchwałą nr 12/V/2003 z 28 maja 2003 r. przekazał podziękowania prezydentowi RP za pracę nad nową ustawą, nad którą prezydent nie powinien w ogóle pracować! Zgodnie z Kartą Bolońską, projekt ustawy winien być niezależny moralnie i intelektualnie od prezydenta.

Nigdzie nie jest tak, żeby doktor zostawał zaraz profesorem i nikt tego w Polsce nie proponuje, co twierdzi F. Ziejka. Profesor to ma być stanowisko i tylko na uczelni. Tak jak w wielu innych krajach, zgodnie z projektem „Solidarności”, doktor może zostać profesorem na uczelni nie automatycznie, lecz w przypadku posiadania dużego dorobku naukowego i edukacyjnego doświadczenia i wygrania rzeczywistego konkursu na obsadzenie stanowiska profesora pomocniczego, nadzwyczajnego czy zwyczajnego. Profesor – to ma byc stanowisko, a nie tytuł. Żeby zostać na stałym etacie profesora na uczelni zachodniej, trzeba się wykazać ogromnym dorobkiem naukowym. Tak u nas nie jest i ma nie być. Na dożywotnie stanowiska profesorów zatrudniane są często miernoty nieaktywne naukowo, zapisujące sobie niekiedy na swoje konto dorobek rzekomo nierozwiniętych doktorów. Organizowane pseudokonkursy na etaty uczelniane dostosowane są do poziomu intelektualnego i moralnego tego, kto ma ten konkurs wygrać według wcześniejszych ustaleń. Taka jest reguła. Kryteria genetyczno-towarzyskie przeważają w tych „konkursach” nad kryteriami merytorycznymi. Jeśli profesor wytnie wszelkich potencjalnych konkurentów niecnymi nierzadko metodami, to do końca żywota ma byt zapewniony nie tylko na swojej uczelni, ale na wielu innych.

Pokrętnie w mediach przedstawiany jest problem wieloetatowości nauczycieli akademickich, glównie profesorów. Obywatel winien też wiedzieć, że uchwały Senatu UJ nie likwidują wieloetatowości jako takiej, a tylko wieloetatowość „krakowską”, i to nie do końca. Nie będąc w sprzeczności z uchwalą UJ, można pracować zarówno na UJ, jak i na innych etatach, np. w Kielcach, Tarnowie, Warszawie i gdzie indziej, byle nie w Krakowie bez zgody rektora. Nie należy dezinformować społeczeństwa, że to jest walka z wieloetatowością, bo to jest tylko walka z bezpośrednią, bliską konkurencją. Nie likwiduje to lipy naukowej i edukacyjnej serwowanej przez „profesorów” na n-tej liczbie etatów. Bezzasadne są także częste twierdzenia, że poziom kształcenia na uczelni jest uzależniony od liczby profesorów. Kto przeprowadził takie badania, które by taki pogląd uzasadniały? Gdzie można znaleźć wyniki tych badań? Bardzo często zdecydowanie lepsze wyniki nauczania i formowania kadry naukowej mieli doktorzy, ale to kontrastowało z miernością profesorów, więc takich doktorów profesorowie się pozbywają, by ten kontrast zlikwidować.
Uczelnia rektora Ziejki może być tego przykładem. Na uczelniach zachodnich można być dożywotnio doktorem, jeśli się jest aktywnym naukowo i dobrym dydaktycznie. U nas dożywotnio na etatach mogą być profesorowie, także ci którzy nie są aktywni naukowo i nierzadko bardzo mierni edukacyjnie. Taki jest bowiem u nas system i tak ma być w nowej ustawie. Najwyżej się ceni tych, którzy od studenta do profesora, a nawet do rektora, tak jak rektor Ziejka, wszystkie szczeble tzw. kariery naukowej przeszli na tej samej uczelni. I to ma być poziom! W USA jest calkiem odmiennie. Trzeba wyjśc poza swoją Alma Mater. Ale do takiego poziomu my się nie zniżymy (sic!). Amerykańscy doktorzy niech sobie otrzymują Nagrody Nobla, a my będziemy mieć profesorów doktorów habilitowanych nauki polskiej. Jeśli do rankingów poziomu nauki włączymy kryterium „habilitacyjne”, to i tak jesteśmy górą! W Ameryce nie ma bowiem habilitacji. Nauka w USA jednak jest! Jednym słowem, my robimy i mamy robić tytuły, a w USA robi się i będzie się robić naukę, ale my wzorców amerykańskich nie będziemy wprowadzać do Polski, bo to by obniżyło poziom narcystycznego samouwielbienia naszych profesorów i to byłoby szkodliwe. Wieczni doktorzy w USA dostają Nagrody Nobla, w Polsce dostają wymówienia, szczególnie jeśli podważają jedynie słuszne poglądy „profesorów” nauki polskiej. Kiepscy, ale lojalni doktorzy podobnie jak kiepscy profesorowie mogą być spokojni o swój los. Nikt ich nie ruszy.

Nas nie stać na dożywotnie etaty profesorów, którzy nic lub prawie nic nie robią naukowo, a wiele szkodzą w nauce i edukacji. Rezultaty badań profesorów, i nie tylko profesorów, u nas są niestety niejawne, o czym świadczy ukrywanie przed podatnikiem wyników realizacji projektów badawczych finansowanych przez Komitet Badań Naukowych (por. dane, a raczej niedane na stronach internetowych http://www.opi.org.pl). Tego nie ma nigdzie. Setki milionów złotych polskich księgowanych po stronie wydatków na naukę nierozliczone przed podatnikiem (!!!) i nikogo to nie interesuje. Nas nie stać na takie marnotrawstwo grosza publicznego, ale F. Ziejka o tym milczy. Milczy o tym także plan Hausnera rzekomo zakładający ograniczenie marnotrawstwa pieniędzy publicznych.

F. Ziejka mówi o konieczności dyskutowania o etyce nauczyciela, ale nie ujawnia, że sam nie dopuszcza do autentycznej dyskusji na tematy etyczne na łamach pism, które sam kontroluje merytorycznie. Dyskutować z Akademickim Kodeksem Wartości czy Dobrymi Obyczajami w Nauce na łamach miesięcznika UJ – „Alma Mater” nie można!!! Kosmiczna wręcz hipokryzja.
W Karcie Bolońskiej czytamy: „Odrzucając nietolerancję i pozostając zawsze gotowym do dialogu, uniwersytet stanowi zatem najlepsze miejsce, w którym spotykają się nauczyciele, umiejący przekazać swą wiedzę oraz dobrze przygotowani do rozwijania jej poprzez badania naukowe i nowatorstwo, oraz studenci, którzy potrafią, chcą i są gotowi wzbogacać swe umysły tą wiedzą”. Niestety, na temat etyki nauczyciela mamy jedynie monolog rektora, który na dialog nie chce się zgodzić, nie tolerując odmiennych, niezależnych wypowiedzi, łamiąc tym samym Kartę Bolońską. Jedyną szansą na prezentowanie odmiennych opinii jest Internet, ale przecież to nie to samo co wydania papierowe czasopism, do których dostęp nadal jest bardziej powszechny.

Uchwala Senatu UJ o wieloetatowości czy ogloszony Akademicki Kodeks Wartości są zgodne z prawem, bo poglądy przecież można mieć i je głosić. Problem w tym, że uniwersytety mają autonomię, a w praktyce ta autonomia jest nierzadko ponad prawem. Prawo pracy na uczelniach, a w każdym razie na UJ, w praktyce nie obowiązuje. Pracownika można ocenić, jak się chce, bez podawania uzasadnienia i sprzecznie z faktami i jeśli go rektor nie chce, musi odejść. Rektor ma do dyspozycji komisję etyczną i rzecznika dyscyplinarnego. Pracownik nie ma nikogo. Nie ma u nas instytucji rzecznika (mediatora) akademickiego jak w USA czy na uczelniach europejskich i projekt nowej ustawy nie zakłada powstania takiej instytucji. Tak jak w Unii czy w USA długo u nas nie będzie. Pracownik w konflikcie z uczelnią jest na straconej pozycji. Jeśli ujawni przekręty na uczelni zgodnie z zasadami dobrych obyczajów, podpadnie pod paragraf lojalności Akademickiego Kodeksu Wartości i jego los jest przesądzony. Dla nielojalnych na uczelni nie ma miejsca. Prawdy na uczelniach należy oczywiście szukać, ale jeżeli się ją znajdzie w niewłaściwym miejscu, należy ją zamieść pod dywan, bo inaczej koniec z odkrywcą. Uczelnie są biedne, bo zatraciły poczucie przyzwoitości.

Korporacje akademickie w Polsce są poza rzeczywistą kontrolą. W Polsce mamy fikcyjne tytuły, fikcyjne nauczanie, fikcyjne badania naukowe. Uczelnie stały się korporacjami kasujących kasę (nierzadko za bubel edukacyjny) i kasujących dyplomy (nierzadko bez pokrycia). UJ niestety także do tych uczelni należy. Chyba Senat UJ także ma podobny pogląd, gdyż w nowym statucie uczelni nie znalazł się już zapis, obecny w starym statucie, o tym że uniwersytet to korporacja nauczanych i nauczających poszukujących razem prawdy. To się nijak nie ma do rzeczywistości.
Najwyzszy czas skończyć z tą fikcją. Tej fikcji nie kończy prezydencki projekt ustawy o szkolnictwie wyższym. Pewne nadzieje natomiast daje projekt ustawy przygotowany przez NSZZ „Solidarność”.

Autor jest byłym wykładowcą geologii na Uniwersytecie Jagiellońskim

Artykuł został opublikowany w tygodniku PRZEGLĄD nr 47 z dnia 23 listopada 2003.

„Premier z naukowcami”

„Premier z naukowcami”

 

nadzieją należy oczekiwać „zreformowania szkolnictwa wyższego i nauki oraz zwiększenia na nie nakładów finansowych”, co zapowiedział w niedzielę premier Jarosław Kaczyński („Premier z naukowcami”, „Rz” 270, 20.11.2006 r.). Niezależne Forum Akademickie http://www.nfa.pl, grupujące naukowców pracujących zarówno w Polsce, jak i poza granicami kraju, przygotowało postulaty reform dotyczących dróg kariery akademickiej i finansowania nauki zgodnych z Europejską kartą naukowca i kodeksem postępowania przy zatrudnieniu pracowników naukowych.

NFA postuluje m.in. stworzenie uproszczonej i przejrzystej drogi kariery naukowej w Polsce zbieżnej ze standardami anglosaskimi, w tym zlikwidowanie stopnia doktora habilitowanego i tytułu profesora „belwederskiego”, wprowadzenie powszechnych i otwartych konkursów na stanowiska uczelniane ogłaszanych (pod rygorem nieważności) w specjalnym serwisie internetowym, obowiązku pełnego ujawnienia dorobku naukowego, rozdziału większości funduszy przeznaczonych na badania przez otwarte konkursy projektów badawczych (grantów) z udziałem recenzentów zagranicznych, w pełni jawnych i opartych na konkurencji zasad finansowania badań.

Przeprowadzenie postulowanych zmian stanowiłoby krok we właściwym kierunku dla zatrzymania, a przynajmniej spowolnienia, drenażu mózgów – wyjazdu z kraju na stałe najlepszych polskich studentów i naukowców.

Pod postulatami NFA podpisało się już ponad 100 naukowców i studentów z kraju i zagranicy, w tym kilka polskich organizacji akademickich za granicami ( University of Oxford Polish Society, Durham University Polish Society, Polish Professionals in London, Warwick University Polish Society, London School of Economics Polish Society).

Józef Wieczorek, prezes Fundacji Niezależne Forum Akademickie

Rzeczpospolita,  29.11.2006

O akademickich chałturach – inaczej

O akademickich chałturach – inaczej

 

W związku z opublikowanym na łamach „Dziennika Polskiego” tekstem prof. dr hab. Janusza Sondela – Niekoniecznie chałtura dotyczącym innego spojrzenia na wieloetatowość, pragnę przedstawić własne zdanie na ten temat, które wielokrotnie już wypowiadałem w listach do rektorów uczelni polskich, w tym UJ.

Wypowiedź Prof. Sondela uważam za bardzo niekompletną bo omijającą kwestię bez-etatowości w sektorze nauki i edukacji, przy prawnie zagwarantowanej wieloetatowości dla pewnej kasty akademickiej.

Podobnie jak Prof. Sondel przytoczę mój własny przykład. Nie pracuję aktualnie na żadnym etacie. Przez 11 lat pracowałem na Uniwersytecie Jagiellońskim organizując od podstaw uruchomienie wielu przedmiotów na nowo otwartym kierunku studiów geologicznych. Jako młody doktor prowadziłem po 2-4 wykłady od 120 do ponad 200 godz. – wykłady z geologii historycznej, metodyki stratygrafii, wykłady monograficzne, których nie byli w stanie prowadzić opłacani na etatach profesorskich ‘wybitni uczeni’ nauki polskiej. Prowadziłem także seminaria z geologii historycznej, seminaria magisterskie, liczne zajęcia terenowe, a na początku zatrudnienia także ćwiczenia z paleontologii. Opiekowałem się sporą grupą magistrantów, z których uformowałem wielu aktywnych badaczy znanych także poza granicami kraju (prof., dr hab., dr). Wiem, ze jest to rzadki przypadek nawet dla zatrudnionych na wielu etatach profesorów.

Nie uchylałem się od działalności organizacyjnej. Opiekowałem się Kołem Naukowym, byłem redaktorem jednego z najlepszych periodyków geologicznych, organizowałem wiele sympozjów i konferencji naukowych. Byłem też członkiem i sekretarzem Rady Naukowej ING UJ, a także członkiem Rady Wydziału BiNoZ. Działałem na rzecz normalności w życiu kraju i uczelni – organizowałem NSSZ „Solidarność’ w moim instytucie, strajk po ogłoszeniu stanu wojennego, bezpłatny dokształt studentów, liczne wyjazdowe zajęcia dla studentów w czasie dni rektorskich czy w czasie ‘pseudowyborów, kolportaż nielojalnej prasy, protesty przeciwko patologii w życiu uczelni. Nadal działam na rzecz nauki i edukacji, tym razem poza granicami uczelni, a także kraju.

Niestety ta moja działalność kontrastowała i kontrastuje bardzo z tumiwisizmem zatrudnionych na etatach profesorskich, którzy nie tylko nie byli i nie są w stanie poprowadzić trudniejszych zajęć ze studentami, ale także wychować kadry naukowej.

Nie chorowałem w czasie mego zatrudnienia ani jednego dnia. Nie miałem urlopu naukowego, mimo że o taki urlop zamiast o spodziewane usunięcie dyscyplinarne wnioskował rzecznik dyscyplinarny rektora UJ, który niestety wysoko ocenił moją działalność a krytycznie moich ‘przyłożonych’. Raport rzecznika zamknięto !!!

Rzecz jasna długo takiego stanu nie można było tolerować. Co prawda jeszcze na wiosnę 1980 r. byłem uznany za samodzielnego pracownika uczelni przez radę naukową, otrzymywałem nagrody rektorskie, ale ten stan w latach stanu wojennego wyraźnie się zmienił. W końcu po wieloletnim poddaniu mnie ostremu mobbingowi w 1986 roku zostałem oskarżony przez anonimową do dnia dzisiejszego komisję o negatywne oddziaływanie na młodzież i usunięty z uczelni, pozbawiony kontaktu z młodzieżą akademicka i z moim warsztatem pracy. Mimo przemian ustrojowych na uczelnię nie mogłem wrócić również w czasie kadencji pro-rektorskiej Prof. Sondela.

Kiedy w 1990 r. sprawa była rozpatrywana przed komisją pojednawczą, ze strony uczelni nie tylko nie było pojednania, ale nawet było natężenie działań w celu całkowitego wyeliminowania mnie z życia naukowego i edukacyjnego.

Mimo, że nadal prowadziłem badania publikując na ogół w czasopismach zagranicznych, wyjeżdżałem na sympozja i kongresy zagraniczne, głównie w konspiracji przed decydentami nauki polskiej i głównie na koszt organizatorów, nie mogę ani wrócić na UJ ani zostać zatrudnionym w żadnej innej uczelni zatrudniającej wielu wieloetatowców.

Jednocześnie mam pełną świadomość, że nie jestem zerem naukowym, edukacyjnym i moralnym jak to usiłuje się w ordynarny sposób przedstawiać, tylko dlatego, że wykazuję odmienną od decydentów orientację intelektualną i moralną, dla której nie ma tolerancji. Niestety to jest wpisane w system tzw. nauki polskiej, słusznie wyodrębnionej od nauki jako takiej, bo nauka polska nie jest jako taka – tylko byle jaka.

W sumie mogę bez fałszywej skromności stwierdzić, że dla uczelni zrobiłem więcej niż wielu profesorów, o czym najlepiej świadczy fakt zapisywania sobie mojej działalności na ich konto. Nie sądzę aby mój przykład był odosobniony.

Nowych szkół tworzonych w Polsce ani nawet tych starych nie należy likwidować automatycznie mimo kiepskiej kondycji intelektualnej i moralnej kadr. Należałoby zmienić jednak system aby szkoły te nie były dożywotnimi miejscami dla chałtur akademickich, fabrykami bezwartościowych dyplomów, producentami nikomu nie potrzebnych bubli akademickich. Szkoły winny zatrudniać jednoetatową kadrę o wysokich kwalifikacjach, która obecnie jest nierzadko bezetatowa. Sytuacja w korporacji akademickiej jest trochę podobna jak w korporacji prawniczej, gdzie pewne kasty blokują dostęp do zawodu innym. Niestety takie patologiczne zjawisko jest obecne na uczelniach, stąd jedni mają wiele etatów a inni ich nie maja w ogóle. I nie dlatego, że mają mniejsze kwalifikacje i osiągnięcia. Wręcz przeciwnie!

Alternatywą jest ucieczka kadry wykształconej w Polsce za granicę lub jej wegetacja w Polsce. To nie jest sytuacja, którą należałoby petryfikować. Niestety patologia na naszych uczelniach nie jest gościem lat ostatnich, lecz jest to stan stabilny od czasów komunistycznych, których uczelnie pozostały skansenami. Uzależnianie wieloetatowości od lojalności w stosunku do rektora tylko patologię utrwali.

Józef Wieczorek, Kraków

Kontrateksty, 2004

Magister na zamówienie

Magister na zamówienie

 

Autorzy artykułu „Magister na zamówienie” („Rz” z 19 lipca) Arkadiusz Lach i Krzysztof Skowroński słusznie stwierdzają, że „jednym z wysoce szkodliwych społecznie procederów związanych ze sferą szkolnictwa wyższego jest przedkładanie przez studentów prac magisterskich (licencjackich) napisanych przez inne osoby”. Słuszna jest też negatywna ocena etyczna i pożyteczne omówienie kwestii kwalifikacji prawnej.

Niemniej generalna wymowa tego tekstu jest co najmniej dyskusyjna. Całkowicie w tych rozważaniach pominięto aspekt odpowiedzialności zarówno etycznej, jak i karnej promotorów, recenzentów i rektorów za doprowadzenie do takiego stanu, że firmy sprzedające prace dyplomowe kwitną, natomiast o sprawach karnych, a nawet dyscyplinarnych, studentów jakoś niewiele słychać.

Skoro pracownicy (promotor, recenzent, rzecznik dyscyplinarny, dziekan) są zobowiązani poinformować drogą służbową rektora o swoim odkryciu nierzetelności, a tego nie czynią, to ponoszą odpowiedzialność co najmniej moralną. Skoro instytucje państwowe po otrzymaniu sygnału o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu są obowiązane niezwłocznie zawiadomić o tym prokuratora lub policję, to brak czy niewielka liczba takich zawiadomień wobec powszechności procederu chyba świadczy o tym, że te instytucje ponoszą odpowiedzialność co najmniej moralną za niezgłaszanie takich przestępstw.

Niestety, za plagiaty i inne nierzetelności nie tylko studentów, ale także pracowników naukowych, odpowiedzialność ponosi przede wszystkim kadra akademicka, która albo takich nierzetelności nie jest w stanie wychwycić (brak kwalifikacji, fikcyjny odbiór fikcyjnych prac dyplomowych bez rzetelnego przeczytania, bez rzetelnej znajomości rzeczy), albo ich nie chce ujawniać i karać.

Zasłanianie się obowiązującym prawem nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Kwalifikacja prawna może być dyskusyjna, skoro tak dowodzą prawnicy, ale moralna nie.

W stosunku do ujawniających nierzetelności władze uczelniane czasem takiej pobłażliwości nie wykazują. Kierują sprawy do rzeczników czy komisji dyscyplinarnych i to ujawniający nierzetelności jest karany, a nie dopuszczający sie ich. Oczywiście jeśli wyniki dochodzenia nie są po myśli władz uczelni, to się je utajnia, a delikwenta – mówiąc kolokwialnie – załatwia nawet dożywotnio, np. za niedorozwój naukowy, moralny, negatywne oddziaływanie na młodzież akademicką. Władze mają tu szeroką gamę możliwości i potrafią z niej skorzystać. Jeśli rzecz ma miejsce np. w najstarszej polskiej wszechnicy, to jest niemal pewne, że sprawa w mediach nie zostanie ujawniona.

Józef Wieczorek, Kraków

Rzeczpospolita, Prawo co dnia 22.07.04 Nr 170

O mobbingu inaczej

O mobbingu inaczej

 

Niedawno znakomity felietonista Maciej Rybiński („Przepisy, jaja i postęp”, „Rz” 12, 15.01.2004 r.), a ostatnio znakomity publicysta Bronisław Wildstein („Dręczenie prawa”, „Rz” 53, 3.03.2004 r.) krytykowali antymobbingowe zapisy w nowym prawie pracy. Pewnie, że nie są doskonałe, ale znajomością problematyki obaj panowie nie grzeszą. Aż dziw, bo to problem stary jak świat, a nam bardzo bliski, bo w niedawnych przecież komunistycznych czasach właśnie mobbing był jedną z metod planowego niszczenia niewygodnych, opozycyjnych osób. U nas, niestety, nad tym nie prowadzi się badań, bo po co zmazywać „grubą kreskę”, ale o takich metodach w NRD co nieco wiemy (np. E. Matkowska „System”). Mimo zmian ustrojowych mobbing nie zniknął, bo jest ponadustrojowy. Psychiczne niszczenie ludzi nie sprzyja rozwojowi ani edukacji, ani nauki, ani gospodarki. Jest bardzo kosztowne, więc jakoś należałoby temu zapobiegać.

Wprowadzenie mobbingu do prawa co prawda nie zlikwiduje tego paskudnego zjawiska, ale daje pewną szansę ludziom poddanym terrorowi psychicznemu. Redaktor Wildstein chyba nie jest mobbingowany, bo inaczej nie moglibyśmy czytać jego na ogół znakomitej publicystyki, ale na uczelniach profesorowie sadyści potrafią skutecznie wykańczać zagrażających im podwładnych, tak że nie są w stanie niczego napisać. Bo jak mogą pisać, skoro są psychicznie wykańczani, a dostęp do komputera jest im zakazany, natomiast prace wykonane „nielegalnie”, poza miejscem pracy, się nie liczą!

Trzeba by zapisać niejedną „Rzepę”, aby przedstawić wymyślne metody znęcania się nad podwładnymi, bynajmniej nie dlatego, że źle pracują. Całkiem odwrotnie! Zarzuty mobberów nijak się mają do realiów i na tym polega ich niszcząca siła. Niestety, na uczelniach siła mobberów jeszcze wzrośnie, jeśli tylko zostanie przyjęty prezydencki projekt ustawy o szkolnictwie wyższym – projekt promobbingowy, bo i mobberów w zespole jego twórców nie zabrakło. Mediatora akademickiego w projekcie się nie przewiduje, więc i procesy mogą być liczne.

Rozwiązywanie podobnych problemów poza sądami, na przykład za pomocą „maczug”, nie byłoby zgodne z prawami człowieka, bo na uczelniach w „maczugi”, i to dalekiego zasięgu, wyposażona jest jedynie kadra trzymająca władzę. Dobrze zatem, że mobbing znalazł się w prawie i dobrze by było o tym rzetelnie informować.

 

Józef Wieczorek, Kraków

Rzeczpospolita 5.03.2004