Równe prawa dla wszystkich uczelni

Równe prawa dla wszystkich uczelni 

Nie można się zgodzić ze stwierdzeniem, że taki projekt ustawy o szkolnictwie wyzszym od dawna był oczekiwany przez środowisko akademickie (Równe prawa dla wszystkich uczelni.”Rz” 257, 4.11.2003 r.) . Jest on niezgodny z Kartą Bolonską, która mówi, ze „działalność naukowa i dydaktyczna musi być moralnie i intelektualnie niezaleąna od władzy politycznej i ekonomicznej”.

Sama ustawa powstawała pod patronatem Prezydenta i petryfikuje dotychczasowy system nauki polskiej uzależniony od Prezydenta mianującego profesorów belwederskich i premiera, przy którym umocowana jest komisja do spraw stopnia i tytułu naukowego. Społeczeństwo głosowało za przystąpieniem Polski do Unii więc i ustawa o szkolnictwie winna być zgodna ze standardami unijnymi i prowadzić do uproszczenia ‚kariery’ akademickiej. Prezydencka ustawa z takimi standardami nie jest zgodna, a jest zgodna ze standardami nauk post-radzieckich.

Próba ograniczenia pracy na wielu etatach jest pozytywem tej ustawy, ale uzależnienie wieloetatowości od decyzji rektora raczej prowadzi do systemu autokratycznego.To może być narzędzie formatowania nauczycieli akademickich w rękach rektorów i nie ograniczy patologii na uczelniach, a może nawet ją powiększyć. Ktoś kto patologie uczelni ujawni raczej nie będzie miał zgody na prace na drugim etatcie, jeśli w ogóle zostanie na swojej macierzystej uczelni.

Niezależne wypowiedzi w internecie raczej świadczą o braku poparcia dla tej ustawy przez krytycznie myślącą część środowiska akademickiego. Faktem jest , że jest to chyba demokratyczna mniejszość, która uchronila się przed sformatowaniem. 

Józef Wieczorek, Kraków

Rzeczpospolita , 6 listopada 2003 r.

List do Przewodniczącego KRASP w sprawie złych wykładowców

List do Przewodniczącego KRASP w sprawie złych wykładowców

 

Józef Wieczorek

Niezależne Forum Akademickie

Profesor Tadeusz Luty

Przewodniczący KRASP 

Szanowny Panie Profesorze, 

Nie do końca mogę się zgodzić z Pana wypowiedziami dla Dziennika Polskiego z 17.10.2007 r.. Oczywiście też odnoszę wrażenie, że:”Na uczelniach państwowych trudno pozbyć się złych wykładowców” ale nie wiem, czy decydenci rzeczywiście mają wolę aby takich wykładowców się pozbywać.

Ja takiej woli nie widzę od wielu, wielu lat, czyli od czasów PRLu, natomiast widziałem i mam udokumentowaną wolę pozbywania się z uczelni dobrych wykładowców i skazywania ich na śmierć zawodową, aby kontrast między dobrymi i złymi wykładowcami nie był tak rażący.

Nie znam zabiegów KRASP, której Pan przewodniczy, aby było inaczej, ale znam zabiegi byłych przewodniczących KRASP, aby było tak jak jest.

Mówi Pan Chodzi o to, aby lepsi wykładowcy mie li lepiej, gorsi gorzej.” ale jest tak, że gorsi mają lepiej, a lepsi gorzej, zapewne aby zachować równowagę. Gdyby lepszy miał lepiej, to byłoby to nie do zniesienia dla pozostałych i tylko pogorszenie sytuacji lepszych wykładowców jakoś ten system trzyma w ryzach.

Niestety odnoszę wrażenie, że KRASP działa na rzecz utrzymania obecnego, tak patologicznego systemu nauki i szkolnictwa wyższego , o czym świadczą wątpliwe zasługi członków KRASP dla przyjęcia np.Ustawy o szkolnictwie wyższym z 2005 r. całkowicie ignorującej zalecenia Europejskiej Karty Naukowca i Kodeksu Postępowania przy Zatrudnianiu Naukowców. Wysiłki oddolnie budowanego społeczeństwa obywatelskiego, jak Niezależnego Forum Akademickiego, zostały całkowicie zignorowane. KRASP, co prawda z ponad rocznym opóźnieniem, też zaakceptowała Kartę i Kodeks, ale odnosi się wrażenie, że przez pomyłkę. I nie jest to tylko moje wrażenie.

Analizy prawne wskazują, że nie ma przeszkód prawnych aby Kartę i Kodeks (KK) wprowadzić do polskiego systemu nauki, ale widocznie są przeszkody pozaprawne ( konflikt interesów ?) aby te zalecenia niby popierane, tak naprawdę w ‚realu’ nie zaistniały.

Oczywiście istnienie złych wykładowców nie jest czymś niezwykłym, zważywszy na proces rekrutowania kadr akademickich, ich selekcji, oceny i bariery stwarzane aby dobrzy wykładowcy na uczelniach się nie pojawiali.

KK zalecają rekrutację na podstawie jawnych i otwartych konkursów, a nie w ramach ustawianych konkursów, na konkretną osobę, jakie przecież rektorzy (dziekani) uczelni nagminnie organizują.

Nie potrzeba zmieniać przepisów, aby było tak jak KK zaleca, ale niezwykle trudno pozbyć się złych rektorów (dziekanów), którzy takie konkursy autonomicznie organizują, a CBA zdaje się nie mocy aby w tą swoistą ‚korupcję akademicką’ ingerować.

Zresztą podobne patologie dotyczą jawności dorobku naukowego, rezultatów projektów badawczych, jawności ocen itp. Itd.

Można by je ograniczyć gdyby KRASP działała w tym kierunku, mając zresztą wpływ na tworzenie przepisów prawnych, czy stosowanie wykładni obowiązującego prawa.

Z poważaniem

Józef Wieczorek

PS. Moje opinie opierają się na faktach i można znaleźć ich uzasadnienie w tekstach m.in. na portalu Niezależne Forum Akademickie www.nfa.pla przede wszystkim w blokach:

Europejska Karta Naukowca

http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?topic=32

Patologie środowiska akademickiego

http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?topic=1&sortby=opened-ASC


Debata nad Ustawą o Szkolnictwie Wyższym

http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?topic=4

Nowości (kilka ostatnich tekstów o Europejskiej Karcie Naukowca)

http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?topic=6

Appendix:

Dziennik Polski 17.10.2007

Na uczelniach państwowych trudno pozbyć się złych wykładowców

Przywiązani do katedr

Uczelnie prywatne bez większych problemów pozbywają się kiepskich wykładowców. Uczelnie państwowe nadal mają z tym problem. – Dlatego polskie prawo musi się zmienić – apeluje prof. Tadeusz Luty, przewodniczący Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich.

Najpierw muszą zmienić się przepisy – zauważa prof. Ta deusz Luty, przewodniczący Konferencji Rektorów Akade mickich Szkół Polskich. – Obec nie niezwykle trudno jest pozbyć się złego wykładowcy, a proce dura jego usuwania ciągnie się często latami. Polskie prawo nie sprzyja konkurencyjności i to powinno się zmienić. Chodzi o to, aby lepsi wykładowcy mie li lepiej, a gorsi gorzej.

http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?id=435

2007-10-26

Polska nauka w cenie ?

Józef Wieczorek & Cezary Wójcik 

Polska nauka w cenie ? 

 

Mylący jest tytuł „Polska nauka w cenie” – artykułu omawiającego ranking nauki w czasopiśmie NATURE (Gazeta Wyborcza 15.07.2004 http://serwisy.gazeta.pl/nauka/1,34148,2181974.html). 

Ani tekst w Nature, ani nawet tekst w GW, nie usprawiedliwia takiego tytułu, który jest wykorzystywany w mediach do niezbyt rzetelnego przedstawiania stanu nauki w Polsce. 

Wypada się zastanowić, dla kogo polska nauka jest w cenie? Jeżeli chodzi o ogół obywateli to jest ona nie tyle „w cenie” ile jest kosztowna a jej praktyczne zastosowania niestety przynoszą niewspółmiernie mało zysków. Przemysł w Polsce w ogóle nie ceni sobie polskiej nauki i dlatego jej nie finansuje. Zresztą polskiego przemysłu prawie już nie ma a zagraniczne firmy inwestujące w Polsce wolą opierać się na własnych zespołach badawczych w innych krajach. Wreszcie czy świat ceni naukę polską? W cenie jest nie tyle polska nauka ile polscy naukowcy którzy wespół z Chińczykami, Hindusami i Rosjanami stanowią jedną z dużych grup najemników naukowych w bogatych laboratoriach USA. Sukcesy polskich naukowców poza krajem świadczą, że są oni cennymi nabytkami ale pracującymi na korzyść innych krajów. 

Dziewiętnaste miejsce na światowej liście pod względem publikacji nie jest naszym zdaniem powodem do samozadowolenia, zwłaszcza że zapewne wiele z prac które ujęto w tym opracowaniu jako dorobek „polskiej nauki” zostało w rzeczywistości wykonanych w zagranicznych laboratoriach przez goszczących tam polskich naukowców. 

Niestety sytuacja w Polsce nie jest przyjazna dla naukowców a to ze względu na niskie uposażenia, jak i rozwiązania systemowe nadal przyjazne dla negatywnej selekcji kadr akademickich. 

Pomimo tego mamy w Polsce przykłady naukowców pozbawionych finansowania a jednak mających osiągnięcia którymi można by obdarzyć niejeden finansowany zakład naukowy. Niestety w Polsce nie finansuje się wybitnych naukowców, lecz instytucje, które pożerają ogromną część nakładów przy małych osiągnięciach. Sporą część kadry profesorskiej tworzą ludzie wykreowani w czasach PRL-u zgodnie z kryterium „mierny, bierny ale wierny” i ich ‚lojaliści’. Ludzie ci w większości nie przystają do nowej rzeczywistości społeczno-ekonomicznej. Wybitny naukowiec publikujący w czasopismach na światowym poziomie jest zagrożeniem dla ich status quo. 

Brak w Polsce rozwiązań systemowych, które by zmieniły obecny ustrój nauki i edukacji w Polsce. Prezydencki projekt ustawy o szkolnictwie wyższym lansowany przez media utrwala jedynie obecny patologiczny system. 

W artykule GW nie wspomniano nawet o rankingu uniwersytetów o którym jest mowa w Nature. Ranking ten jest dla nas bardzo niekorzystny bo naszych uniwersytetów nie ma w pierwszej setce uniwersytetów europejskich a pojawiają się dopiero w 4 setce uniwersytetów światowych. To taki niechciany, ‚niecenny’, wskaźnik rangi nauki polskiej . Rankingi zawsze są dyskusyjne ale u nas wartość rankingów jest jasno rozumiana – jak w jakimś rankingu przy jakimś wybranym kryterium stoimy nieźle to o tym rankingu trąbimy głośno, jeśli w rankingu stoimy źle – to cisza jak makiem zasiał. Niestety media nie dają prawdziwego obrazu nauki w Polsce na tle nauki światowej i najwyższy czas aby to się zmieniło. Istnieje ogromny rozziew w opiniach na temat nauki w Polsce przedstawianej w mediach przed decydentów i prezentowanych przez niezależnych naukowców na otwartych forach internetowych. 

Kondycja nauki i edukacji w Polsce winna być znana rzetelnie bo to ma wpływ na projekty reformowania tej sfery. Dobrze by było aby w ramach tworzenia społeczeństwa obywatelskiego GW umożliwiła prezentowanie na swoich łamach niezależnych poglądów na temat stanu i przyszłości nauki i edukacji w Polsce.

Józef Wieczorek, Kraków 

Cezary Wójcik, Dallas 

(Tekst przesłany do Redakcji Gazety Wyborczej ale do tej pory nie został wydrukowany. Został natomiast umieszczony w serwisie Nauka w Polsce ) 

 

http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?id=13

2004-11-21

Czy naprawdę bliżej do Oxfordu ?

Józef Wieczorek & Cezary Wójcik 

Czy naprawdę bliżej do Oxfordu ?

 

Odległość z Krakowa do Oxfordu wynosi ok. 1600 km , ale polskie uczelnie, od uczelni brytyjskich czy amerykańskich dzieli w rzeczywistości dużo większa odległość, odległość którą lepiej mierzyć w dziesiątkach lat oraz miliardach euro.

W rankingu światowych uczelni Uniwersytet Oxfordzki plasuje się na 10 miejscu a UJ znajduje się pomiędzy 305 a 402 miejscemhttp://ed.sjtu.edu.cn/rank/2007/ranking2007.htm.

Wśród uniwersytetów europejskich Oxford jest na drugim miejscu, podczas gdy UJ (ani zresztą żadnej innej polskiej uczelni) nie ma nawet w pierwszej setcehttp://ed.sjtu.edu.cn/rank/2007/ARWU2007_TopEuro.htm

To dystans znaczny. Uniwersytet w Oxfordzie założony został w 1167 r., a w Krakowie w 1364 r. Dystans prawie 200 lat też jest znaczny, jednak wiele uczelni było w stanie pokonać nawet większy dystans wiekowy, aby Oxford pokonać jakością, albo przynajmniej się zbliżyć do tej jakości.

Czy UJ naprawdę zbliża się do Oxfordu ?

Początek wywiadu z rektorem UJ (Tygodnik Przegląd nr.43 -Bliżej do Oksfordu 
http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=wywiad&name=270

sugerował, że rektor zdaje sobie sprawę na czym polega paradoks polskiego systemu nauki i po czyjej stronie leży wina.

Archaiczny i nieco cudaczny system organizacji i zarządzania szkolnictwa wyższego i nauki w Polsce jest jedną z najważniejszych przyczyn dlaczego nam tak daleko do Oxfordu. Rektor bardzo słusznie zauważył, że pracownicy naukowi polskich uczelni skutecznie bronią się przed weryfikacją swoich kwalifikacji i produktywności ze strony naukowców zagranicznych.

I to jest skandal, bo nauka ze swej natury jest globalna, a nie lokalna – krajowa. Skoro nauka w Polsce broni się przed globalizacją, to zachodzi pytanie – czy to jest naprawdę nauka ?

Dalej z argumentami pana rektora trudno się jednak zgodzić. Położył on nacisk na sprawy finansowe, na duży dystans do Oxfordu w nakładach na naukę.

To jest niepodważalny fakt, ale faktem jest również, że u nas nie widać pozytywnej korelacji między nakładami na naukę i jej efektami. Co gorsza, istnieją trudności aby wykazać co nowego wniesiono do nauki przy danym nakładzie finansowym, bo u nas nie ma rzetelnych baz danych na ten temat, a nawet skrzętnie się ukrywa przed podatnikiem rezultaty projektów badawczych, na które podatnik wyłożył swoje pieniądze.

Trudno tym zyskać sobie zrozumienie społeczne dla potrzeb naukowców. Ponadto, uwarunkowania organizacyjne nie sprzyjają przyciąganiu pieniędzy z zagranicy.

Co z tego, że polski naukowiec zdobędzie pieniądze na zakup odczynników i sprzętu w międzynarodowych konkursach projektów badawczych, jeżeli następnie administracja uczelni dokonuje swoistego sabotażu jego poczynań, polegającego na tym, że tenże naukowiec czeka trzy miesiące na realizację zamówienia pipet lub dziewięć miesięcy na zamówienie lodówki?

Tymczasem, jego kolega w Oksfordzie, czy nawet w każdej podrzędnej zachodnioeuropejskiej uczelni realizuje takie zamówienie w jeden, lub najwyżej kilka dni. W ciągu dziewięciu miesięcy zagraniczny kolega już może przygotować publikację naukową, podczas gdy polski uczony wciąż oczekuje na lodówkę.

Jest to przykład drastyczny, ale wzięty prosto z życia, który obrazuje, że przyczyn różnic pomiędzy sytuacją polskich uczelni a Oxfordem i innymi uczelniami zachodnioeuropejskimi nie należy szukać tylko w pieniądzach, lecz przede wszystkim w organizacji i zarządzaniu uczelniami.

Gdyby dystrybucja obecnie dostępnych środków finansowych uwarunkowana byłaby jedynie merytorycznymi osiągnięciami pracowników naukowych, a nie względami genetyczno-towarzyskimi, efektywne wykorzystanie tych środków byłoby dużo lepsze, a produktywność naukowa polskich uczelni dużo większa.

Niestety, nie ma woli ze strony decydentów, aby nasz system uczynić bliższym temu jaki obowiązuje w krajach anglosaskich, w tym w Oxfordzie.

Podstawą reformy powinno być to, żeby nasz system tytularno-towarzyski zastąpić systemem dorobkowym, czyli aby oceniać naukowców nie według tytułów i układów, lecz według osiągnięć, mierzonych obiektywnie, z udziałem międzynarodowych ekspertów.

Niestety, trudno jest zauważyć pozytywną korelację między dorobkiem naukowym i edukacyjnym a tytułem profesorskim – z reguły produktywność naukowca obdarzonego belwederskim tytułem profesora spada drastycznie.

Zadanie to jest dodatkowo utrudnione tym, że nie mamy dobrych baz danych ludzi nauki. Zainteresowany obywatel, który finansuje naukę ze swoich podatków, nie ma szans na uzyskanie informacji o dokonaniach (lub ich braku) naukowców polskich, w tym profesorów.

O tym kto dostanie ten upragniony tytuł decyduje wąskie grono samych swoich.

Nierzadko możemy się przekonać, co najlepiej wiedzą studenci, że mamy też kiepskich profesorów, którzy mają dożywotnio zagwarantowane etaty, oraz znakomitych doktorów, którzy albo muszą wynosić się z kraju, albo odchodzić od nauki, bo akademickie korporacje są na nich zamknięte.

Tak samo działa bariera dla naukowców polskich pracujących za granicami kraju, których sami swoi nie chcą tak łatwo przyjmować w obawie o zaburzenie panującego ładu.

Tymczasem podstawą współczesnej nauki jest mobilność pracowników naukowych. Wolny rynek pracy doprowadza do tego, że uczelnie biją się o najlepszych naukowców, podczas gdy mierni naukowcy wypadają z obiegu.

Rektor UJ ani słowem nie wspomniał o Europejskiej Karcie Naukowca (EKN), której zalecenia jakoś nie mogą się przebić do ustawodawstwa polskiego, do statutów polskich uczelni, w tym do statutu, a przede wszystkim do praktyki UJ.

Tego już nie da się zwalić na słabe finansowanie. Gdyby zalecenia EKN wprowadzić do praktyki, to marnotrawstwo środków księgowanych po stronie wydatków na naukę byłoby znacznie mniejsze a system byłby bardziej kompatybilny z najbardziej efektywnym systemem anglosaskim.

Niestety wśród rektorów polskich nie ma woli aby tak się stało.

No cóż, najwygodniej narzekać na brak środków finansowych – narzekanie na własną zaściankowość nie byłoby tak dobrze widziane.

Rektor UJ chwali się, że obecnie wprowadzamy system boloński, a studenci oceniają wykładowców co pomaga ‚tworzyć efektywny system motywacyjny dla pracowników. ‚

Jakoś tego nie widać, bo studenci nadal narzekają na dużą ilość kiepskich wykładowców, a uczelnie nie mają ochoty przywracać dla studentów najwyżej przez nich ocenianych wykładowców, których uczelnie pozbyły się w czasach komunistycznych.

Niestety, to rzutuje na obecny stan kadrowy uczelni i na poziom (nie)wiarygodności władz uczelni.

Co więcej, portal internetowy, na którym studenci umieszczali swoje opinie o wykładowcach i asystentach spotkał się z protestami oburzonych profesorów.

Tymczasem prawdziwie dobry wykładowca nie powinien się obawiać tego typu opinii, lecz czytać je i brać do serca, tak by poprawiać swój „produkt edukacyjny”, czyli formę i treść prowadzonych zajęć.

Niestety, źle pojęta duma grona profesorskiego uniemożliwia przyjęcie krytyki ze strony studentów, którzy są niekiedy traktowani jak piąte koło u wozu.

Tymczasem profesorowie powinni pamiętać, że to kształcenie przyszłych pokoleń jest ich głównym zadaniem na uczelniach.

Józef Wieczorek & Cezary Wójcik,

Niezależne Forum Akademickie www.nfa.pl

PS.

Tekst przeslany Redakcji Tygodnika Przegląd, ale swiatla dziennego nie ujrzal. Zostaje ujawniony na portalu NFA sluzacym do tego aby to co zwykle jest skrywane pod dywanem stalo sie dostepne dla wszystkich zainteresowanych.

2007-11-16

http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?id=444

Uczelnie: równanie w górę, a nie w dół

Uczelnie: równanie w górę, a nie w dół

Tekst „Uczelnie: równaj w dół”- Rozmowa z Karolem Modzelewskim – GW 2008-04-12 jakby potwierdza moje obserwacje, że część populacji ludzkiej widzi świat na opak i tam gdzie góra widzi dół, a tam gdzie białe, widzi czarne. Fakty nie mają znaczenia. Nie wiem jakie są tego uwarunkowania, czy genetyczne, czy środowiskowe, ale tak jest.

Takie widzenie może być jednak groźne, tak jak groźnie brzmi ‚zajawka’ tekstu :” To nie są żarty. I w tych sprawach żartów ze strony środowiska naukowego nie będzie„. Czy to znaczy, że środowisko naukowe wydaje wojnę rządowi, bo planowane reformy „grożą poziomowi cywilizacyjnemu Polski” ?

Nie ma jednak zapowiedzi kto będzie marszałkiem, jaki jest sztab i kto poprowadzi hufce zbrojne ? Skoro środowisko jest niedoinwestowane, to i o zbroję może być trudno. Marnie to widzę.

W ostatnich latach środowisko akademickie wykazało się dwukrotnie solidarnością w walce o utrzymanie poziomu cywilizacyjnego.

Raz, kiedy walczyło o utrzymanie podatkowego status quo jednak bez konieczności ujawniania przychodu naukowego. Ten bój wygrało i koszty uzyskania niejawnego przychodu pozostały takie same. Rząd i moherowy podatnik przegrali – środowisko wygrało, ale groźba zapaści nie została zażegnana.

Kolejna walka o utrzymanie poziomu cywilizacyjnego, rozumianego tym razem jako utrzymanie niejawności teczek środowiska akademickiego, też została wygrana. Beneficjenci systemu pozostali górą i jakoś nikt nie płacze, że spadkobiercy barbarzyństwa azjatyckiego dominują nad spadkobiercami barbarzyństwa europejskiego.

Ostatnio rząd zaproponował aby system nauki skonstruowano według porządku zachodniego, a nie wschodniego – jak o tej pory. I okazuje się, że to zagraża poziomowi cywilizacyjnemu Polski.

No cóż, cywilizacja (lub raczej jej brak) ostatnich dekad przyszła ze wschodu i beneficjenci tego systemu mogliby stracić grunt pod nogami. To nie są żarty ! To mobilizuje. Zobaczymy. Do trzech razy sztuka.

Wiceprezes PAN zdaje jednak sobie sprawę, że doszło już do „dramatycznego obniżenia przeciętnego poziomu szkół wyższych w Polsce i patologii w środowisku naukowym.” ale zamiast przedstawić projekt wyraźnej poprawy przeciętnego poziomu szkół wyższych w Polsce i zmniejszenia patologii w środowisku naukowym, ogranicza się tylko do dyskredytowania planu rządowego.

Plan jest daleki od doskonałości, ale jednak zakłada równanie w górę, a nie w dół. Natomiast utrzymywanie status quo prowadzącego do „dramatycznego obniżenia przeciętnego poziomu szkół wyższych w Polsce i patologii w środowisku naukowym” grozi zapaścią cywilizacyjną i za to zwolennicy zachowania obecnego systemu winni ponosić odpowiedzialność.

Autor mówi o „grzechach zaniechania ze strony wszystkich ekip rządzących wolną Polską’ co jest zgodne z prawdą, ale skoro pomija grzechy zaniechania ze strony wszystkich ekip rządzących sferą akademicką w wolnej Polsce to może mieć trudności z otrzymaniem rozgrzeszenia.

Czyżby miał aż tak krótką pamięć, że nie pamięta, że np. ostatnią ustawę o szkolnictwie wyższym, raptem przed 3 laty, tworzyli profesorowie – rektorzy ! głównie z KRASP i to oni przyczynili się do przyjęcia ustaw – co oznaczało zmiany na gorsze.

A autor mówi o solidarności PAN i KRASP ! czyli o współodpowiedzialności – jak rozumiem – za zmiany na gorsze. To nie jest grzech ?

Autor obarcza odpowiedzialnością polityków, a nie profesorów, ale nie wyjaśnia dlaczego. Fakt, że politycy nie są bez winy, ale co mieli zrobić jak profesorowie przyszli do nich aby ich wzięli w opiekę bo sami dopiero raczkują ?

Jakoś profesorom nie przeszkadzało, że patronat nad ustawą weźmie prezydent, choć nawet nie magister. Wręcz przeciwnie. Jak bubel przepchano w Sejmie to teraz krzyk, że politycy są grzeszni. Nie da się tego ukryć, ale grzechy profesorów są tak ciężkie, że jak widać sami nie są w stanie ich uradzić. Jak ktoś nie pomoże, żadne okręty, nawet flagowe, nie utrzymają się na fali i pójdą na dno jak Titanic !

Wiązanie etosu środowiska naukowego z pensjami to grube nieporozumienie. Jak zauważyłem, to jedni mają pensję (albo nawet kilka) a inni etos i jakoś nie może dojść do zbliżenia tych parametrów. Jakoś wrażliwość moralna zwykle wyklucza się z wrażliwością materialną.

Zgodzić się trzeba jednak z autorem, że w PANie jest dziadostwo, z tym, że dziadostwo płacowe nie jest tym najważniejszym. Erozja etyki zawodowej wśród uczonych to nie jest wina polityków, tylko autonomicznego środowiska akademickiego, które całkiem straciło kompas.

W sprawie habilitacji autor ripostuje : “Usunięcie poprzeczki nie sprawi, że będziemy wyżej skakać.” Jasne. Tylko co to ma wspólnego z projektem reformy ? Sam autor wie, że poziom się obniżył.

Habilitacja widocznie nie jest tą poprzeczką. Albo została źle ustawiona, albo jest podwyższana czy obniżana w zależności od zawodnika, albo część zawodników przechodzi pod poprzeczką i sędziowie tego nie widzą ( lub zobaczyć nie chcą) .

Widać nie jest to dobry parametr i w wielu krajach dawno już zauważono, że inne parametry są lepsze, tak jak w wielu krajach zauważono, że np. system komunistyczny jest gorszy niż kapitalistyczny i argument aby komunizmu nie znosić, bo przecież funkcjonuje nadal na Kubie, czy w Chinach, nie wszystkich przekonywał.

Teraz wielu argumentuje, że przeciez halitacja jeszcze się ostała w niektórych refugiach, to dlaczego u nas rezygnować z takiego skansenu ? Skanseny też mogą przynosić dochody !

Projekt rządowy zakłada podwyższenie poprzeczki i kontrolę miedzynardową jej zawieszenia. Fakt, że budzi to protesty obecnych sędziów, jak i zawodników, słusznie zaniepokojonych, że takie ‚numery’ jak dotychczas już nie przejdą ! Stąd próba reaktywacji FJN w nieco okrojonej wersji ( Front Jedności Naukowców, dawniej Front Jedności Narodu).

 Autor co prawda zauważa, że ‚ Prawdziwe, ostre konkursy mogłyby w przyszłości zastąpić habilitację.” ale nie podaje dlaczego do tej pory takie konkursy nie zostały wprowadzone, i z jakiego powodu.

Przecież istnieje obowiązek zatrudniania na uczelniach na podstawie konkursów  i są one organizowane, czy raczej ustawiane, fikcyjne, na konkretną osobę, czasem żonę, czasem córkę, czasem kolege itp. I nie robią tego politycy , tylko profesorowie, którzy przeszli przez CK i odpowiadają przyjętym standardom ?

Czyżby autor jako wiceprezes PAN tego nie wiedział ? Kto zabrania profesorom, rektorom, dziekanom, aby byli uczciwi ? Politycy ?

Fakt, że nie ma sankcji za ustawianie, bo twórcy ustaw- sami ustawiacze, tego tak nie ustawili . Więc “hulaj dusza” . PAN to nie PZPN – autonomia jest, więc niech tylko spróbują nas ograniczyć w ustawianiu naszych – na swoim. Degrengolada totalna.!

A co autor zrobił jako profesor aby było inaczej ?

Ja jako zwykły, moherowy obywatel, przedłożyłem projekt zmian, w tym m.in. zastąpienie modelu tytularnego – dorobkowym, i wprowadzenie obowiązkowych rzetelnych konkursów pod rygorem unieważnienia, a nawet degradacji z I do II czy niższej ligi akademickiej ( jak w piłce nożnej) i rzad to włączył do swojego programu. Moim zdaniem słusznie.

Widać, że rzad jest otwarty na pozytywne zmiany a decydenci akademiccy – nie ! I to jest główny problem. – główny bastion oporu, i główna obawa, że nawet najlepszy projekt zmian może zostać tak przerobiony, że obecna mizeria pozostanie na wieki.

Twierdzenie “pani minister mówi, że ‚okręty flagowe’ dostaną prawo doktoryzowania zaraz po licencjacie. To chyba żart jakiś! Droga w świetlaną przyszłość ma polegać na obniżaniu wymagań?” stanowi tylko dowód manipulacji jakie stosuje Pan profesor.

Plan ministerialny mówi o pewnej liczbie ( do 100) najzdolniejszych ( a nie najmniej zdolnych) liecencjatów, aby mogli aplikować o granty doktorskie, t ym samym aby najlepszym dać szansę na szybki rozwój. O żadnym obniżaniu nie ma tu mowy, co najwyżej o możliwości obniżania wieku potencjalnych doktorów, jeśli wysokim wymaganiom sprostają.

I jeszcze straszak 68 roku. Co to ma wspólnego z proponowanymi zmianami ? Obawa upolityczniania uczelni ? Czy nie zauważył Pan , że i obecnie uczelnie są lądowiskami dla upadłych polityków ? Czy nie zauważył Pan, że część polityków dopiero nabiera tempa ‚rozwoju’ naukowego ( habilitacyjnego ) jak dochodzi do stanowisk politycznych ? Widać, że polityka takiego ‚rozwoju’ nie hamuje, wręcz przeciwnie – łatwiej wtedy o właściwą ‚obstawę’ habilitacyjną .

Co innego gdyby chodziło o uznany na arenie międzynarodowej dorobek . Wtedy byłby problem – i stąd opór.

Całkiem Pan pomija lata 80-te wycinając z historii nauki w Polsce bardzo istotny jej okres, kiedy wycinano niepokornych, a naukowcy z plasteliny lepili swoje kariery co jest tak widoczne w obecnym pejzażu akademickim i tłumaczy heroiczność oporu beneficjentów nie do końca upadłego systemu komunistycznego.

Oskarżanie polityków, że nieprzygotowali dla środowiska akademickiego reform najlepiej świadczy o braku aktywności i kreatywności środowiska. To naukowcy winni przygotować pozytywne, odpowiedzialne projekty zmian i walczyć aby politycy, posłowie te zmiany zaakceptowali. Niestety tak nie jest.

Żadanego konstruktywnego projektu zmian ze strony PAN czy KRASP chyba nie było, a w każdym razie nie był konsultowany “ze wszystkimi zainteresowanymi”.

Postulat autora, że “jego reformy trzeba dokonywać kompleksowo, w konsultacji ze wszystkimi zainteresowanymi. “ jest spełniany o dziwo przez ministerstwo, czego nie można powiedzieć o gremiach akademickich !

Znacznie łatwiej można spotkać się z ministrem, ba – z prezydentem, niż z rektorami nawołującymi do dialogu, ale ograniczającymi się do dialogu ‚wsobnego’ !

Pozostała jeszcze sprawa CK, której trzeba by poświęcić osobny tekst, ale sporo informacji na ten temat zawiera raport NIK ( Informacja o wynikach kontroli nadawania stopni i tytułu naukowego W a r s z a w a  l u t y 2 0 0 8 r .http://bip.nik.gov.pl/pl/bip/wyniki_kontroli_wstep/inform2008/2007158/px_2007158.pdf

Niestety CK nie daje sobie rady aby zapobiec dramatycznemu obniżeniu przeciętnego poziomu szkół wyższych w Polsce i patologii w środowisku naukowym. Coś z CK trzeba zrobić.

Józef Wieczorek, Niezależne Forum Akademickie, www.nfa.pl

=================

—– Original Message —–

Sent: Sunday, April 13, 2008 9:00 PM
Subject: Uczelnie równanie w górę, a nie w dół
przesyłam polemikę z tekstem  Uczelnie: równaj w dół
 
Józef Wieczorek

 

http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?id=500

2008-04-13

INNA PRAWDA O UCZELNIACH

INNA PRAWDA O UCZELNIACH 

W Polsce upadają przedsiębiorstwa, ale uczelnie państwowe i niepaństwowe rosną jak grzyby po deszczu. W gospodarce kryzys, w edukacji rozwój – rośniemy w siłę mimo, że nie żyjemy dostatniej. 
Na rok 2003 MENiS wykazuje istnienie 380 uczelni wyższych, państwowych i niepaństwowych, które zatrudniają podobno ponad 70 tys. nauczycieli akademickich, a kształcą 1,8 mln młodzieży. Ilość to imponująca. Ale co z jakością? Jak ją mierzyć? Czy wzrost ilości szkół i ilości wydawanych dyplomów naprawdę oznacza rozwój edukacyjny ? 

AKREDYTACJA BEZ INFORMACJI 

Aby ocenić uczelnie, kierunki studiów powołano 28 grudnia 2001 Państwową Komisję Akredytacyjną umocowaną przy Ministerstwie Edukacji i Sportu. Niewiele o niej wiadomo bo nie ma własnej strony internetowej ani nawet własnego e-maila, stąd kontakt z tą instytucją nie jest łatwy. Pisze się o PKA co jakiś czas kiedy ogłasza ile to kierunków uprawniono a ile zawieszono w procesie wydawania dyplomów. 
Państwowa Komisja Akredytacyjna stosuje skalę czterostopniową. Wystawia oceny negatywne, warunkowe, pozytywne i wyróżniające. Jak dotychczas są to najczęściej pozytywne, ale jest też niemało warunkowych, a nawet nieco negatywnych. Jak ocena jest negatywna to minister edukacji powinien zawiesić nabór albo rozwiązać szkołę. 
Kryteria oceny kierunków są mniej więcej znane. Najistotniejsza jest ilość profesorów stąd zarzuty PKA dotyczą najczęściej właśnie braków w kadrze profesorskiej. 

Aby dostać akredytację uczelnie piszą raporty samooceny a potem tzw. eksperci z odpowiedniego zespołu PKA przeprowadzają kontrolę na miejscu. Rozmawiają jak mówi szef PKA prof. Jamiołkowski z jak największą liczbą osób, pracowników i studentów. Niestety nie wiadomo czy te opinie się jakoś mierzy czy waży. Nie widać żadnych ankiet dla oceny, nie widać także żadnych raportów pokontrolnych. 
Systemy akredytacji istnieją w innych krajach, ale PKA nie należy ani do European Network for Quality Assurance in Higher Education http://www.enqa.net , ani do International Network for Quality Assurance Agencies in Higher Education http://www.inqaahe.nl.Dlaczego? 
Jeśli wyższe szkoły np. brytyjskie są oceniane to Polak bez trudu może znaleźć raporty pokontrolne http://www.qaa.ac.uk. Niestety nie udało mi się znaleźć żadnych raportów pokontrolnych naszej PKA. Wyniki kontroli PKA są poza kontrolą obywateli polskich. 
Sytuacja podobna jak w Komitecie Badań Naukowych, który ocenia placówki naukowe (też uczelnie) parametrycznie, ale wartości parametrów są chronione przed zainteresowanymi. Kontroli brak. Ustawa o dostępie do informacji jest, dostępu nie ma. 

 

UTRWALANIE PATOLOGII 

Edukacja w szkołach wyższych winna być ściśle związana z uprawianiem nauki przez nauczycieli akademickich. Jak ktoś nauki nie uprawia to nie może nauczyć studentów jak ją należy uprawiać i jak z niej korzystać. Problem w tym, że w Polsce uprawiana jest głównie tzw. nauka polska, swoista kategoria wyodrębniona z nauki sensu stricto. Czy w uczelniach należy uczyć uprawiania takiej nauki? Ja nie sądzę. 

Brak jest spójnej i kompleksowej reformy systemu nauki i edukacji w Polsce i tak naprawdę nikt tego nie chce. Wyniki sprawdzenia, czy dane szkoły są dobrze, czy gorzej dostosowane do obecnego systemu edukacji i nauki niekoniecznie muszą przynieść pożądane społecznie skutki, tj. podniesienie poziomu nauczania w szkołach wyższych. Pozytywna ocena uczelni, kierunku studiów, nie musi świadczyć o jej pozytywnej działalności, a jedynie o lepszej przystosowalności do obecnego, raczej kuriozalnego systemu nauki i edukacji nauki. Taka ocena może przynieść natomiast skutki niepożądane, gdy kierunki o poważnej patologii (ogromne marnotrawstwo pieniędzy podatnika np. na granty bez rezultatów, rekrutowanie kadry na podstawie kryteriów genetyczno-towarzyskich itd. ) zostają ocenione pozytywnie, czyli ich patologia zostaje zaakceptowana, a nawet wyróżniona. Innym nie pozostaje nic innego jak tylko osiągnąć przynajmniej podobny stan patologii. Jeśli np. ważnym kryterium oceny uczelni, kierunku, jest ilość profesorów na etatach, to nie można tego kryterium odrywać od całościowego kontekstu. Oczywiście z punktu widzenia biurokraty najłatwiejsze są takie proste i mierzalne kryteria, ale niekoniecznie przekładają się one na poziom kształcenia. 

Znam przypadki kiedy najlepsze wyniki w kształceniu studentów osiągał doktor, gdy natomiast ‚profesorowie’ nie byli w stanie sobie poradzić z dydaktyką na podobnym poziomie, więc doktora wyrzucili, a jego działalność zapisali sobie na swoje konto. Doktor negatywnie wpływał na młodzież, która traciła orientację edukacyjną. Zamiast orientować się na profesora, orientowali się na doktora. Młodzież akademicka jakby zaczęła zapominać, że najlepszy jest przecież profesor i dyskusji nie ma. Tak też ‚rozumuje’ Państwa Komisja Akredytacyjna. Porażający i przerażający poziom naukowy i moralny kadry ‚profesorskiej’, zaopatrzonej w dożywotnie przywileje jest jedną z podstawowych przyczyn katastrofalnej sytuacji nauki i edukacji w Polsce. Działania PKA nie powinny tej sytuacji utrwalać, lecz jej przeciwdziałać. W ocenie poziomu kształcenia biurokratyczne kryterium ‚profesorskie’ jest całkiem nietrafne, a nawet szkodliwe. Szkoły wiedząc, że ocenia się jakość kształcenia według m.in. ilości profesorów, zatrudniają osoby z tytułami profesorskimi nie zawsze mające odpowiednie kwalifikacje edukacyjne, a także naukowe (często mniejsze od kwalifikacji doktorów). Zatrudnianie ‚profesora’ na kilku, a nawet kilkunastu etatach może powodować poważne obniżenie poziomu kształcenia w takich uczelniach. To tylko jeden drastyczny przykład. W USA tak nie jest. Profesorem jest się na jednej uczelni, ale też trzeba pamiętać, że w USA nie ma profesorów ‚belwederskich’ czy raczej ‚białodomowych’ bo o zatrudnieniu na etacie profesora decyduje uczelnia , gdy u nas kto będzie czy nie będzie profesorem decyduje w gruncie rzeczy prezydent. W USA nie ma też habilitacji bo o zatrudnieniu decyduje dorobek naukowy a nie stopnie i tytuły często u nas niezależne od dorobku (nierzadko niejawnego) a potrzebne do zwiększenia ilości punktów akredytacyjnych. 
W USA brak jest też umocowanej politycznie Centralnej Komisji ds. tytułu naukowego, tajności rezultatów grantów, tajności ocen itd. Przejścia jednak na system amerykański tak naprawdę u nas nikt nie chce. Ciekawe dlaczego ? 

KASOWANIE KASY 

Ostatnio senat Uniwersytetu Jagiellońskiego rzekomo wystąpił przeciwko wieloetatowcom tj. nauczycielom akademickim pracującym na więcej niż jednym etacie, twierdząc, że to nie jest etyczne. Problem w tym, że UJ nie występuje przeciwko wieloetatowcom jako takim, tylko przeciwko biegającym na wykłady po Krakowie. Ci, którzy przemieszczają się na wykłady dostojnie, szybkimi samochodami np. do Kielc czy Tarnowa, nie tracąc tym samym wiele sił i czasu, są etyczni i mogą tam dodatkowo wykładać. Kto wie czy uchwały nie podjęła grupa trzymająca sztamę z producentami szybkich samochodów? Z etyką to nie ma nic wspólnego. Chodzi o wycięcie konkurencji szkół niepublicznych lepiej opłacających wykładowców, ale też uzależnionych od akredytacji, czyli od punktów osiąganych za profesora. Żeby być akredytowanym trzeba go zatrudnić, nie musi zbyt często wykładać, ważne, żeby figurował i ‚punktował’. Politycy zarówno aktywni, jak i ‚upadli’, często punktują dla uczelni, często dla wielu uczelni na raz. 

Uniwersytety też potrzebują profesorów, aby zarabiać na studiach zaocznych. To ich trzyma. Ambitniejsi studenci jednak narzekają , że serwuje im się bubel edukacyjny. Płacą dużo, zyskują mało. Takich studentów kieruje się do komisji dyscyplinarnych. Pracowników ujawniających takie patologie – również. 

Na uczelniach nie liczą się obecnie ani badania, ani jakość nauczania, liczy się tylko szmal i dyplomy. Do niedawna uniwersytet był definiowany jako korporacja nauczanych i nauczających poszukujących razem prawdy. Tę definicję usunięto z nowego statutu UJ, chyba dlatego, że nie przystawało to nijak do rzeczywistości. Uczelnie zamieniono w fabryki dyplomów, a pożal się Boże ‚profesorowie’ ganiają od uczelni do uczelni aby nabić sakiewkę. 

Można by rzec, że obecny uniwersytet to korporacja kasujących kasę (nierzadko za bubel edukacyjny) i kasujących dyplomy (nierzadko bez wartości). Obecne uniwersytety nie tolerują poszukujących ze studentami prawdy. Taka działalność jest w uczelniach źle widziana, a nawet zabroniona. Stanowi zagrożenie dla struktur uczelni. 

ALTERNATYWNE KRYTERIA OCENY 

Obserwując poważny spadek jakości nauczania w szkołach pozwoliłem sobie na zaproponowanie Państwowej Komisji Akredytacyjnej rozważenie odmiennych (od przyjętych) kryteriów oceny szkół wyższych. Jak sądzę po ich przyjęciu ocena szkół, kierunków, byłaby zdecydowanie odmienna od już dokonanej i dokonywanej, a ponadto pomogłaby w usuwaniu, a nie w utrwalaniu patologii jakimi uczelnie są dotknięte. 

Moim zdaniem negatywnie oceniana winna być szkoła wyższa (kierunek) jeśli: 

1. kierowana jest przez osoby nie należące do korporacji nauczanych i nauczających poszukujących prawdy 

2. wyklucza z populacji zatrudnionych nauczycieli akademickich mających poczucie własnej wartości 

3. wyklucza z populacji zatrudnionych nauczycieli akademickich mających cywilną odwagę wypowiadania krytycznych opinii o patologii uczelni 

4. utajnia czy fałszuje osiągnięcia naukowe nauczycieli akademickich 

5. fałszuje osiągnięcia edukacyjne nauczycieli akademickich 

6. nadal respektuje ‚prawo’ stanu wojennego w życiu szkoły wyższej, w szczególności w polityce kadrowej 

7. instytutem, katedrą czy zakładem uczelni zarządza dożywotni feudał, bez potencjalnego następcy, z powodu wytępienia konkurentów 

8. zatrudnia ‚wieloetatowców’ m.in. ‚profesorów’ na fikcyjnych etatach (dla punktowania!) 

9. zatrudnia osoby obciążone zajęciami edukacyjnymi powyżej 8 godz. dziennie i prowadzące oficjalnie ponad 10 magistrantów 

10. realizuje politykę kadrową poprzez organizowanie ‚konkursów’ na obsadzanie stanowisk przez swoich, zgodnie z kryteriami dostosowanymi do ich poziomu intelektualnego lub według kryteriów genetyczno-towarzyskich 

11. uznaje aktywnych badaczy za element niepożądany na uczelni 

12. jej kadra jest niezdolna do wykrywania plagiatów lub/i wykazuje przyjazny stosunek do plagiaryzmu 

13. tworzy nowe kierunki studiów jedynie dla zapewnienia obecnej, zamkniętej na ‚obcych’ kadrze, dodatkowych źródeł utrzymania 

14. przyjmuje ogromną ilość studentów, bez możliwości ich należytego kształcenia, tylko po to, aby obecna kadra mogła więcej zarobić 

15. akceptuje mobbing w stosunku do nauczycieli akademickich przewyższających kadrę zarządzającą intelektem i uznaniem wśród studentów 

16. nie stosuje się do zasad etyki i dobrych obyczajów w nauce i edukacji 

17. wykazuje analogie do orwellowskiego Ministerstwa Prawdy, w którym wartości mają odwrócony znak 

Niestety PKA nie raczyła podjąć dyskusji z tą obywatelską inicjatywą. Po rozpowszechnieniu tych kryteriów w internecie jednak otrzymałem wiele listów z gratulacjami co świadczy, że opracowanie innych od obecnych kryteriów oceny szkół ma aprobatę krytycznie myślących obywateli. 

PRAWDA RANKINGÓW 

Zwykle na wiosnę kilka czasopism: Rzeczpospolita, Polityka i Perspektywy, Wprost, Newsweek układa rankingi szkół wyższych. Każdy może zapoznać się która uczelnia, jaki kierunek studiów jest najlepszy. To ma być wskazówka gdzie się wybrać na studia aby mieć dyplom najbardziej wartościowy, jakich absolwentów przyjmować aby mieć dobrze przygotowanych pracowników. Czy to dobra wskazówka? Kryteria rankingów na ogół są znane. Chciałbym się odnieść przykładowo tylko do jednego kryterium – kryterium siły naukowej uczelni – uwzględnianego w rankingach Rzeczpospolitej i Polityki uważanych za szczególnie wiarygodne. 

Do określenia siły naukowej uczelni uwzględniano dane KBN, w tym dane dotyczące projektów badawczych finansowanych przez KBN. Ja korzystam z baz KBN i uważam, że jest to raczej baza nie-danych, w szczególności jeśli chodzi o wyniki grantów (projektów badawczych). (patrz Cui bono? – Obywatel, lipiec, 2003). Jakie są rezultaty realizacji grantów KBN można się zapoznać na stronach internetowych http://www.opi.org.pl. Można to przeliczyć uczelniami. Nie wiem czy twórcy rankingu to czynili? 

Siłę naukową uczelni oceniano za pomocą kryterium – ‚liczba projektów badawczych prowadzonych przez uczelnie i współfinansowanych przez KBN ‚. 
Ciekawe dlaczego redakcje sądzą, że takie kryterium, oczywiście mierzalne, świadczy pozytywnie o sile naukowej uczelni. Moim zdaniem o sile naukowej uczelni mogłoby świadczyć kryterium efektywności grantów, czyli jakość wyników w stosunku do poniesionych nakładów. To, że ktoś dostał grant, a nawet wiele grantów, nie świadczy o jego sile naukowej. Jeśli mimo otrzymania grantu nic lub niewiele zrobił to ten fakt świadczy o niepoważnej a nie o poważnej sile naukowej. 
Warto też wziąć pod uwagę, że o przyznawaniu grantów nie zawsze decydują kryteria merytoryczne, a nader często genetyczno-towarzyskie. 

Zatem kryterium liczby uzyskanych grantów jest mało wartościowe do ustalania siły naukowej uczelni, natomiast mogłoby być przydatne w ustalaniu rankingu uczelni marnotrawiących pieniądze podatnika czy w ustalaniu rankingu nepotyzmu (a może i korupcji) w nauce i edukacji w Polsce. 

RANKING RANKINGÓW 

Dla mnie rankingi wyższych uczelni w Polsce to lipa wprowadzająca w błąd obywateli. Ale nie dla wszystkich. Po ukazaniu się klasyfikacji szkół na ogół rozpoczynają się dyskusje świadczące o poważnym traktowaniu rezultatów rankingów. Studenci, i pracownicy tych uczelni, które są wysoko w rankingu chodzą dumni – jesteśmy najlepsi – z zadowoleniem konstatują. Inni, którzy są nisko w rankingach lamentują nad poziomem swoich uczelni. Nad zasadnością kryteriów, a przede wszystkim nad wiarygodnością danych rzadko się dyskutuje. 
Świadczy to o braku krytycyzmu studentów i absolwentów szkół wyższych. I jest to ‚sukces’ edukacyjny. Krytycyzmu niezbędnego dla normalnego funkcjonowania społeczeństwa obywatelskiego na uczelniach się nie uczy, krytycyzm się tępi i są tego rezultaty. 

Jeśli o rezultatach rankingów wypowiadają się rektorzy uczelni to na ogół jest tak, że ten ranking jest bardziej wiarygodny, w którym uczelnia rektora jest wyżej. Jest to dla rektorów kryterium najważniejsze. Rankingów nie traktuje się jako zabawę, lecz bardzo poważnie. Jak w tegorocznym rankingu WPROST Uniwersytet Jagielloński znalazł się nieco niżej rektorzy zawiadomili, że bojkotują ten tygodnik, ale rektor Uniwersytetu Adama Mickiewicza – uczelni, która znalazła się na pierwszym miejscu, był cały w skowronkach: ‚To dowód na to, ze rozwijamy się w dobrym kierunku’. Ciekawe, że właściwe i niewłaściwe kierunki rozwoju uczelni wyznaczane są przez niezbyt zorientowanych w tej materii dziennikarzy, bazujących na wątpliwych lub wziętych z sufitu danych. 
Rektorzy uważają przy tym, że jak uczelnia jest wysoko w rankingu, to patologia nauki i edukacji w Polsce ich nie dotyczy! Tak mnie informował rektor AGH – Prof. R. Tadeusiewicz. A rozmiary patologii w uczelniach wyższych przecież nie są brane przy ustalaniu rankingów. Ot, rektorska logika. 

Józef Wieczorek 

Tekst opublikowany w dwumiesięczniku OBYWATEL nr 5(13), 2003

http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?id=33

2004-12-13 

‚PRAWO’ STANU WOJENNEGO NA UCZELNIACH

‚PRAWO’ STANU WOJENNEGO NA UCZELNIACH

Mijają kolejne rocznice wprowadzenia stanu wojennego. Obecni studenci chyba tego nie pamiętają i zapewne nie wiedzą, że na uczelniach na których studiują, ‚prawo’ stanu wojennego nadal obowiązuje. Nie wiedzą o tym również pracownicy, także ‚działacze’ Solidarności. 

Trzeba jednak pamiętać, że władze uczelni na mocy tego ‚prawa’ wyrzucały autonomicznie !!! niewygodnych pracowników, oskarżając ich o to na co miały ochotę. Ze swych poczynań nie muszą się tłumaczyć do dnia dzisiejszego i nie muszą przywrócić pracowników, gdyż postępowały jak do dnia dzisiejszego uważają ( np. władze UJ) zgodnie z ‚prawem’.

To że było to prawo kaduka, w sposób jawny łamiące prawo cywilizowanego świata, nie ma dla obecnych władz uczelni znaczenia. 

Takie jest dziedzictwo stanu wojennego, które rzutuje na dzisiejszy stan uczelni i stan jej kadry w niemałym stopniu ukształtowanej w stanie wojennym.

Nie można zrozumieć dzisiejszej patologii uczelni bez pomijania spuścizny stanu wojennego. Obecna luka pokoleniowa jest dziedzictwem stanu wojennego.

Ci, którzy do luki doprowadzili ronią obecnie krokodyle łzy i okłamują społeczeństwo dezinformując je, że jest to rezultat słabego finansowania uczelni. Jednocześnie nie chcą przyjmować na uczelnie aktywnych naukowo i efektywnych nauczycieli,  preferując miernoty  intelektualne, a przede wszystkim moralne!!!  szczególnie  tych, którzy im w okresie stanu wojennego i w okresie transformacji pomogli w utrzymaniu się przy władzy.