Magister na zamówienie

Magister na zamówienie

 

Autorzy artykułu „Magister na zamówienie” („Rz” z 19 lipca) Arkadiusz Lach i Krzysztof Skowroński słusznie stwierdzają, że „jednym z wysoce szkodliwych społecznie procederów związanych ze sferą szkolnictwa wyższego jest przedkładanie przez studentów prac magisterskich (licencjackich) napisanych przez inne osoby”. Słuszna jest też negatywna ocena etyczna i pożyteczne omówienie kwestii kwalifikacji prawnej.

Niemniej generalna wymowa tego tekstu jest co najmniej dyskusyjna. Całkowicie w tych rozważaniach pominięto aspekt odpowiedzialności zarówno etycznej, jak i karnej promotorów, recenzentów i rektorów za doprowadzenie do takiego stanu, że firmy sprzedające prace dyplomowe kwitną, natomiast o sprawach karnych, a nawet dyscyplinarnych, studentów jakoś niewiele słychać.

Skoro pracownicy (promotor, recenzent, rzecznik dyscyplinarny, dziekan) są zobowiązani poinformować drogą służbową rektora o swoim odkryciu nierzetelności, a tego nie czynią, to ponoszą odpowiedzialność co najmniej moralną. Skoro instytucje państwowe po otrzymaniu sygnału o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu są obowiązane niezwłocznie zawiadomić o tym prokuratora lub policję, to brak czy niewielka liczba takich zawiadomień wobec powszechności procederu chyba świadczy o tym, że te instytucje ponoszą odpowiedzialność co najmniej moralną za niezgłaszanie takich przestępstw.

Niestety, za plagiaty i inne nierzetelności nie tylko studentów, ale także pracowników naukowych, odpowiedzialność ponosi przede wszystkim kadra akademicka, która albo takich nierzetelności nie jest w stanie wychwycić (brak kwalifikacji, fikcyjny odbiór fikcyjnych prac dyplomowych bez rzetelnego przeczytania, bez rzetelnej znajomości rzeczy), albo ich nie chce ujawniać i karać.

Zasłanianie się obowiązującym prawem nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Kwalifikacja prawna może być dyskusyjna, skoro tak dowodzą prawnicy, ale moralna nie.

W stosunku do ujawniających nierzetelności władze uczelniane czasem takiej pobłażliwości nie wykazują. Kierują sprawy do rzeczników czy komisji dyscyplinarnych i to ujawniający nierzetelności jest karany, a nie dopuszczający sie ich. Oczywiście jeśli wyniki dochodzenia nie są po myśli władz uczelni, to się je utajnia, a delikwenta – mówiąc kolokwialnie – załatwia nawet dożywotnio, np. za niedorozwój naukowy, moralny, negatywne oddziaływanie na młodzież akademicką. Władze mają tu szeroką gamę możliwości i potrafią z niej skorzystać. Jeśli rzecz ma miejsce np. w najstarszej polskiej wszechnicy, to jest niemal pewne, że sprawa w mediach nie zostanie ujawniona.

Józef Wieczorek, Kraków

Rzeczpospolita, Prawo co dnia 22.07.04 Nr 170

Dodaj komentarz